3 paź 2013

Rozdział 12 "Przyjaciel"

Magnolia, 14 października 1954. Niedziela.

Wraz ze wschodem słońca wrota do katedry otworzyły się na oścież. Towarzyszyło temu wydłużone, roznoszące się echem skrzypnięcie starych zawiasów. Powolne kroki wypełniły panująca wokół ciszę, ktoś niespiesznie zmierzał w stronę ołtarza, kiedy jednak doszedł do połowy ławek dla parafian, zatrzymał się i zerknął w bok. Na jednej z nich spała zakonnica o szkarłatnych włosach. Jedna z jej nóg wystawała na podłogę, druga zaś ułożona była wzdłuż ławy, ręce natomiast zwisały poza oparciami ciemnego mebla.
-Czuję wyraźne perfumy... Mruknął osobnik stojący nad kobietą odzianą w habit. Przyglądał się jej dłuższą chwilę i wziął głębszy wdech.
-To perfumy mojego wina... Dodał uśmiechając się krzywo i wziął kolejny wdech, o wiele głębszy.
-ERZA! Ryknął na całe gardło, a zakonnica momentalnie otworzyła oczy i spadła z ławy na klęczniki. Zaraz jednak podniosła się niezdarnie i wytrzepała ze zniechęceniem swój habit. Znudzona wpatrywała się w niskiego mężczyznę, niezbyt przystojnego i z kilkudniowym zarostem na brodzie jakby pojęcia nie miała w jaki sposób mógł się tu przedostać.
-Ksiądz Ichiya?
-Ja wiem, że dzień święty należy święcić... Ale żeby tak na kacu od samego rana?
-O czym ty mówisz... Warknęła zdenerwowana i niewyspana, czuła wyraźnie kłucie wszystkich mięśni. Drzemka w zimnym kościele, na twardych ławach okazała się nie być dobrym pomysłem.
-Niech będzie pochwalony! Drzwi do domu Bożego otworzyły się po raz kolejny, a w progu stanęła trójka chłopaków w różnym wieku. Wzrok Scarlet przeniósł się powoli na kroczącą w ich stronę gromadę, a jej wzrok był pełen złości.
Znała ich wszystkich bardzo dobrze : Rena Akatsuki - ogrodnika zajmującego się roślinnością na terenie kościoła, Hibikiego Lates - organistę, oraz Eve Tearm - młodego ministranta wychowywanego pod czujnym okiem księdza Ichiyi. Każdy z nich był debilem, służącym największego dekla z całej tej zgrai popaprańców.
-Niewiarygodne, Erza już w kościele?! Wykrzyczał zdumiony Hibiki, ale nie ukrywał swojego zadowolenia na jej widok. Zakonnica natomiast zmarszczyła brwi.
-Ciszej... Szeptnęła czując, jak jej czaszka pęka w pół.
-A co to za mina? Zawołał tym razem Ren. -Coś nasza kochana Erza nie w humorze chyba!
-Może wstała lewą nogą? Dociekał Eve.
-Idźcie sobie, boli mnie głowa...
-Już wiem! Ichiya zwrócił się przodem do chłopców, którzy stanęli przed nim jak na baczność. Nikt nie zwracał uwagi na powiększającą się złość Scarlet -Zaśpiewajmy Erzie jakąś rozweselającą pieśń! Hibiki, leć do organów!
-Hai! Zawołał ciemny blondyn i zniknął w mgnieniu oka.
-Odwalcie się wreszcie, nie mam nastroju do żartów... Warknęła zakonnica trzymając się za czoło i opadła pośladkami na ławę. Miała dość, na prawdę miała ich serdecznie dość już z samego rana. "Blue Pegasus" - lub jak ona ich nazywała, gwardia ułomnych, zgraja debili czy też po prostu idioci, choć byli nierozłączną częścią tej kościelnej wspólnoty, potrafili denerwować ludzi jak mało kto.
Nagle pierwsze dźwięki organów rozbrzmiały w murach katedry, a jej głowa omal co nie eksplodowała.
-Jesteś radością mojego życia - ooo Panie mój! Tyyy jesteś...
-ZAMKNIJCIE SIĘ WRESZCIE! Wrzask kobiety w habicie zagłuszył nawet śpiew trójki mężczyzn, którzy migiem schowali się w przeróżnych kątach kościoła. Również ograny ucichły niemal natychmiast. W katedrze znów zapanowała cisza i spokój, a Scarlet westchnęła cicho.
-Co to ma być... kościół czy psychiatryk... Na prawdę niech mnie ręka Boska broni przed zabiciem was za tak durne pomysły... Mruczała pod nosem wyraźnie rozjuszona, ale miała świadomość tego, że pochowani mężczyźni dobrze słyszą ją.
-I na co wy czekacie?! Brać się do roboty przed mszą, albo nie ręczę za siebie! Zawołała dobitniej, ze złością, a wszyscy z prędkością światła wzięli się za przygotowania do porannej mszy. Oczywiście wszyscy prócz zakonnicy, która wciąż marudząc ponownie położyła się na ławie.
-No, porządek musi być... Mruknęła pod nosem z nikłym uśmiechem i udała się do krainy snów.

- - - - - - - - - -

-Dzień dobry! Zawołała rozpromieniona Cana wchodząc do salonu, ale zatrzymała się w progu, gdy zobaczyła dość niecodzienny widok. Jej ojciec jak zwykle spał na kanapie, jednak jego ręka opadająca z posłania znajdowała się na twarzy Laxusa, który drzemał na podłodze.
-Ej, co ty robisz? Spytała zdziwiona i kucając nad blondynem szturchnęła jego ramie. Gdy Dreyar otworzył swoje niebieskie oczy dostrzegł rozmazane kontury przyjaciółki i momentalnie poczuł ból głowy.
-Co?
-Czemu śpisz na podłodze?
-A gdzie miałem spać?! Syknął nieco oburzony mężczyzna. -Z nim? Wskazał machnięciem ręki na cicho chrapiącego Gildartsa.
-Głuptasku... Trzeba było przyjść do mnie. Mruknęła mu do ucha z cichym chichotem, a na twarzy Laxusa pojawiły się lekkie rumieńce. Zaraz jednak odsunął ją od siebie i spoważniał.
-Nie śmiałbym. Odrzekł i nieco odkrył kołdrę pod którą spał Clive. Wtedy Cana zobaczyła, że jej ojciec trzyma tam swoją strzelbę.
-Hahaha, on jest niemożliwy! Zaśmiała się wyraźnie rozbawiona, ale blondyn nie wyglądał na zadowolonego. Wydawał się zaniepokojony.
-Widzę, że masz dobry humor... Stwierdził chwytając się za obolałą głowę i zerknął na nią jednym uchylonym okiem, bacznie obserwował jej zachowanie.
-No nawet, a co?
-Bo nie chciałbym ci go zepsuć, ale muszę ci o czymś powiedzieć...
-Nie przejmuj się, po prostu mów o co chodzi. Poprosiła z uśmiechem na ustach, ale od środka zżerało ją z ciekawości.
-No więc... Zaczął niezręcznie Dreyar, lecz gdy widział rozpogodzoną twarz brunetki stwierdził, że chyba nie będzie tak źle gdy dowie się o ...
-Tak?
-Twoje BMW... ktoś je ukradł wczoraj w nocy...
Ku jego zdziwieniu Cana rzeczywiście nie była zła. Wpatrywała się w niego z uśmiechem, jakby zastygła.
-Cana?
-Ahh, to nic! Nagle wyrwała się z zadumy w jaką popadła i zaczęła nerwowo chichotać.
-Na pewno? Dociekał Laxus.
-Pewnie, ten samochód i tak był skradziony! Wytłumaczyła machając ręką od zniechęcenia.
-A-aha... Tylko tyle był w stanie jej odpowiedzieć. Ta dziewczyna zaskakiwała go za każdym razem coraz bardziej.
-Powiedz mi tylko gdzie odłożyłeś walizki. Nie mogę ich znaleźć od samego rana... Alberona rozglądała się po pokoju szukając ich bagaży, a młody mężczyzna momentalnie zbladł.
-Problem w tym, że one zostały w bagażniku...
Na te słowa przestała rozglądać się po brudnym, pokrytym kurzem i pustymi butelkami salonie. Odwrócona tyłem do blondyna zastygła w bezruchu, a w pokoju zapanowała dość długa, niezręczna cisza.
-Co kurwa?! Pisnęła wysokim, donośnym tonem, gdy tylko doszło do niej co się stało, a jej krzyk wreszcie zbudził śpiącego dotąd Gildartsa. Clive brutalnie wyrwany ze snu tak się przestraszył, że odruchowo chwycił za swoją strzelbę ukrytą pod pierzyną. Wtedy broń niespodziewanie wystrzeliła z hukiem, lecz na szczęście jej lufa skierowana była w stronę sufitu. Biały tynk posypał się wszystkim na głowy, w suficie pojawiła się sporych rozmiarów dziura, a krzyki przestraszonych sąsiadów z góry dało się usłyszeć w całej kamienicy, nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Mężczyźni skupili ją na Canie, która z niezmazanym wczorajszym makijażem, siwymi od tynku i rozczochranymi włosami wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć ze złości.
-Zabije sukinsynów! Wrzasnęła i wyrwała ojcu strzelbę z rąk. Wściekła ruszyła w samej piżamie w stronę wyjścia.
-Cana, czekaj! Laxus nie zważając już na kaca zerwał się na równe nogi i chwycił dziewczynę z tyłu za ramiona.
-Gdzie ty chcesz iść z tą strzelbą?! I to jeszcze w samej piżamie!
Brunetka nie odwróciła się, ale po chwili wbiła tylną część strzelby w brzuch Dreyara. Mężczyzna jęknął cicho z bólu i puścił Alberone lekko się skulając.
-Ubieraj się, za dziesięć minut wychodzimy! Warknęła wkurzona i udała się do swojego pokoju, a wychodząc trzasnęła drzwiami tak mocno, że tynk ponownie spadł na głowy mężczyzn.
-Mogłem się tego spodziewać... Westchnął po chwili załamany blondyn chwytając się za czoło.


- - - - - - - - - - 


Tymczasem w samym centrum Magnolia Center, przed głównym wejściem do Komisariatu Phantom Lord pojawiła się niebieskowłosa dziewczyna, jej sińce pod oczami i źle zapięte guziki bluzki wyraźnie świadczyły o ciężkiej nocce. Leniwym krokiem weszła do środka budynku, z którego wydobywał się cichy gwar i dźwięk nieustępliwie dzwoniących telefonów. Omijała innych policjantów ze znudzeniem, była nieobecna, a do szatni trafiła chyba tylko dlatego, że drogę do tego miejsca znała na pamięć i dotarłaby tam nawet z zamkniętymi oczami. A tak bardzo chciałaby je zamknąć...
Zamiast spać, spędziła noc na planowaniu, zamartwianiu się, analizowaniu przeróżnych wydarzeń. Wszystko to przez jednego kolesia z czarnymi włosami i francuskim akcentem - Graya. Nic więcej o nim nie wiedziała, prócz jednej, bardzo istotnej rzeczy. To on odpowiedzialny był za większość włamań i kradzieży w tym mieście, tym samym był jej kluczem w drodze do sukcesu...
-Siemka Juvia! Kiedy drzwi do szatni otworzyły się szeroko pojawił się w nich uśmiechnięty od ucha do ucha Totomaru.
-Skąd wiedziałeś, że Juvia tu jest? Dziewczyna wyjrzała zza swoje otwartej szafki, miała już na sobie spodnie od munduru, jednak od pasa w górę odziana była jedynie stanik. Na ten widok Totomaru momentalnie odwrócił wzrok, a jego policzki przybrały odcień soczystego różu.
-W-wołałem cię, ale chyba mnie nie słyszałaś... Wymamrotał cicho i podszedł do swojej szafki, która znajdowała się na przeciw miejsca Loxar.
-Wybacz, Juvia jest trochę niewyspana. Odrzekła z powagą, jej głos jak zwykle był chłodny, taki opanowany. Nie można było powiedzieć tego samego o Yagirim, który czuł się niezręcznie w towarzystwie pół nagiej kobiety. Doskonale wiedział, że dziewczyna nie odczuwa przed nim wstydu, traktuje go wyłącznie jak partnera w pracy i absolutnie nie dostrzega w nim mężczyzny - co oczywiście uwłaczało jego męskości i dumie. On nie potrafił powiedzieć tego samego o swojej partnerce, przy której serce zawsze zaczynało mu szybciej bić i nic nie mógł na to poradzić...
Nagle drzwi do szatni otworzyły się po raz kolejny, lecz tym razem w progu przejścia pojawili się inspektorzy Sol i Aria.
-Proszę, proszę! Przywitał ich dziwnie uśmiechnięty Sol, mężczyzna w starszym wieku, dość szczupły. -Jakie to szczęście zobaczyć was w niedziele razem, komisarzu Yagiri i komisarzu Loxar...
-A to niby dlaczego? Mruknął Totomaru z niezadowoleniem i zatrzasnął swoją szafkę nieco głośniej niż zamierzał.
-Komendant chcę się z wami zobaczyć. W trybie natychmiastowym. Wytłumaczył Aria, młodszy od Sola, jednakże o wiele pokaźniejszy w rozmiarach. W jego głosie dało się wyczuć pewnego rodzaju kpinę. -Aż mnie skręca z ciekawości coście znów przeskrobali!
-Zajmij się swoimi sprawami Aria, to nie twój interes! Zawołał policjant, któremu puszczały już nerwy. Kątem oka dostrzegł spięte mięśnie pleców Juvii, musiała być zdenerwowana lub rozzłoszczona.
-Komisarzu Yagiri... Odezwał się Sol zniżonym, nieprzyjemnym głosem. -Przypominam ci, że do starszych rangą powinieneś zwracać się z należytym szacunkiem. Dupku.
Inspektorzy zaśmiali się głośno i zatrzaskując za sobą drzwi zostawili zdenerwowanych policjantów w samotności. W szatni zapadła niezręczna, napięta cisza.
-Nie przejmuj się nimi Juvia. Zaczął Totomaru, ale dziewczyna wciąż wpatrywała się w głąb swojej szafki, którą kurczowo trzymała. -Zasrani inspektorzy, płaszczą tyłki przed biurkiem to myślą, że wszystko im wolno!
-Juvia nie przejmuje się nimi... Juvia jest ciekawa o co tym razem chodzi komendantowi. Szeptnęła poruszona, lecz po chwili poczuła dłoń na swoim ramieniu. Odwracając się zobaczyła przyjaźnie uśmiechniętego przyjaciela.
-Spokojnie. Pocieszył ją odwracając w swoją stronę i narzucił na nią białą koszulę, którą już od dłuższego czasu trzymała w prawej dłoni. -Przecież nie ma powodu do zmartwień, prawda?
Zdziwiona Loxar otworzyła szerzej oczy, lecz zaraz odsunęła się od komisarza z kwaśną miną i zasłoniła się szczelniej garderobą.
-Dzięki. Mruknęła od zniechęcenia i zaczęła ubierać się dalej. Yagiri natomiast uśmiechnął się jeszcze szerzej i nic już nie mówiąc zostawił przyjaciółkę w spokoju.
...
Idąc pod biuro komendanta zobaczyła, że Totomaru już na nią czeka. Musiała przyznać, iż jego pogodny uśmiech i sama obecność dodawała jej otuchy. Mijając go stanęła wyprostowana przed drzwiami, w których szyba zasłonięta była żaluzjami po wewnętrznej stronie, a na wysokości jej oczu widniała złota tabliczka z napisem "Komendant Głównego Komisariatu Magnolii Phantom Lord - Jose Porla". Miała wrażenie, że cały ten wydłużony na siłę tytuł znajdował się w takim miejscu, by specjalnie rzucał się w oczy. Zapukała trzykrotnie po czym weszła do środka, a Totomaru był tuż za nią.
-No wreszcie jesteście! Siadajcie, siadajcie! Zawołał komendant, który był wyraźnie w dobrym humorze. Siedział on za swoim biurkiem, lecz gdy tylko Loxar pojawiła się w gabinecie wstał on ze swojego miejsca i obdarzył ją ciepłym powitaniem.
Dziewczyna posłusznie udała się w stronę krzesła, ale Yagiri zatrzymał się w połowie drogi. Spoglądając na lewo zobaczył Sola i Aire, którzy przyklejali się do szyby by wszystko dokładnie widzieć. Zniesmaczony komisarz jedynie zmarszczył brwi i ze złością zasłonił okno żaluzjami.
-Coś słabo wyglądasz Juvia. Zmartwił się Jose. -Taka jakaś blada jesteś. Czyżbyś się nie wyspała po ostatniej nocnej zmianie? Może chcesz kawy?
-Juvia podziękuje. Odrzekła wciąż spięta, choć komendant wręcz stawał na rzęsach by zachowywać się w sposób przyjazny, jakby chciał się jej przypodobać.
-Dlaczego komendant nas do siebie wezwał? Spytał Totomaru, który usiadł tuż obok swojej partnerki.
-No cóż... Zaczął Jose siadając ponownie na skórzanym fotelu i splatając swoje palce zaczął obkręcać się na boki. -Trochę mnie martwi wskaźnik rabunków i włamań w waszym rejonie. Nie spada on ani odrobinę, a nawet trochę ostatnio podskoczył. Gówniarze z North Faries chyba nieźle wam dają popalić, co nie? Zaśmiał się komendant, na co Yagiri zachichotał nerwowo i ze zmieszania poczochrał się po włosach z tyłu głowy. Juvia natomiast spuściła wzrok na swoje wyprostowane kolana, widziała, że to nie wina gówniarzy, ani łobuzów, a przede wszystkim jednej osoby, której wciąż nie była w stanie schwytać.
-Doszło też kilka skarg, że w okolicy jest niebezpiecznie, a policja jest nieskuteczna... Kontynuował Polra, a dłonie Loxar zacisnęły się w pięści, co nie uszło uwadze zasmuconego tym faktem Totomaru. Wiedział, jak dziewczyna poważnie podchodzi do swojej funkcji i że taką sytuację musiała traktować niczym hańbę.
-Ale nie przejmujcie się tym! Zawołał nagle Jose, a jej niebieskie oczy spojrzały na rozradowanego komendanta z niedowierzaniem. -Wiecie, dopóki nie przeszkadza to Oracion Seis...
-Dość! Krzyk Juvii z pewnością słychać było poza gabinetem, a sama policjantka wstała tak nagle, że kawa Josego znajdująca się na biurku nieco się rozlała. -Juvia nie może tego słuchać! Dodała i po prostu wyszła z biura komendanta, w którym zapadła niezręczna cisza.
-P-przepraszam za nią komendancie! Zawołał Yagiri i kłaniając się wybiegł za swoją partnerką. Porla w tym czasie sięgnął z szuflady biurka po chusteczkę i wytarł z niego brązowy płyn. Pozornie nie przejął się tą sytuacją, jednak determinacja policjantki zaczęła mu coraz bardziej przeszkadzać.
-Może powinna się udać na mały urlop? Szeptnął sam do siebie, a na jego ustach pojawił się dziwny, szpecący jego twarz uśmiech.
...
-Juvia! Juvia!!! Totomaru wyleciał za przyjaciółką z komisariatu, zauważył ją przy policyjnym samochodzie.
-Juvia! Zawołał ostatni raz podbiegając do niej i przytrzymał drzwi auta, które chciała za sobą zatrzasnąć. Nawet nie obdarzyła go spojrzeniem, a jej usta zaciśnięte były w cienką linię.
-Co się dzieje, Juvia... W głosie mężczyzny dało się wyczuć troskę, opiekuńczość, lecz ona wpatrzona wprost w przed siebie zdawała się być chłodna niczym sopel lodu. Niewzruszona.
-Przecież komendant nie był zły, więc czemu jesteś taka zestresowana...
-Tobie też wszystko jedno, prawda? Warknęła wreszcie spoglądając na niego z byka. Jej spojrzenie było tak nieprzyjemne, że Totomaru aż przełknął głośniej ślinę.
-Póki komendant jest zadowolony, to wszystko jest w porządku. Kontynuowała. -A komendant jest zadowolony, dopóki Oracion Seis nie ma żadnych zastrzeżeń. Oni mają po prostu wyjebane na North Faries bo jest im to na rękę! Ludzie coraz częściej boją chodzić się po ulicy w biały dzień, a policja w całym tym zasranym mieście co robi? Zupełnie nic! Korupcja, jedna wielka korupcja! Ale Juvia nie będzie płaszczyć tyłka i siedzieć bezczynnie jak pozostali...
-To co ty chcesz zrobić?! Zdenerwował się Yagiri, który uniósł głos na policjantkę. -Przecież sama dasz rady!
Oczy Loxar przymrużyły się, co nie oznaczało nic dobrego.
-Jak ci się coś nie podoba, to możesz sobie wymienić Juvie na innego partnera! Wrzasnęła i siłą zatrzasnęła drzwi samochodu, wciąż trzymane przez komisarza. Z impetem nadusiła na pedał gazu po czym z piskiem opon wyjechała na drogę wciskając się w uliczny ruch.
Załamany i jednocześnie zdenerwowany Totomaru obserwował odjeżdżający samochód.
-Co ty kombinujesz... 


- - - - - - - - - - 

Otworzyła oczy z ledwością, a towarzyszący temu ból głowy nie ułatwiał jej pobudki. Tym razem nie miała kaca, ani nie uczyła się całą noc. Płakała, tak długo aż nie zasnęła na poszarpanej kanapie z wyciągniętą szwamką. Chciała wstać, lecz poczuła ciężar na swoich nogach, było to coś ciepłego i futrzastego. Zerknęła nieco w bok i dostrzegła tam śpiącego labradora, co wywołało nikły uśmiech na jej twarzy. Lekko poruszyła łydkami, a wtedy pies otworzył swoje ślepia ze znudzeniem. Widząc ją jakby uśmiechnął się z wystawionym na wierzch jęzorem i machnął radośnie ogonem, wyglądał na zadowolonego.
-Byłeś tu całą noc? Pomimo zaskoczenia Lucy poczuła również ulgę, było jej raźniej gdy zwierzak znajdował się pobliżu, niczym jej obrońca.
Usiadła, a pies zeskoczył z kanapy na podłogę i beztroskim krokiem udał się w stronę wyjścia. Jego pazury stukały po drewnianych panelach i ślizgały po porozrzucanych w okół dokumentach. Wtedy spojrzenie dziewczyny przeniosło się na okno, pod którym leżała zerwana zielonkawa firana. Słońce wysoko widniało na niebie, a ścienny zegar wskazywał godzinę piętnastą.
-O rany... Jęknęła chwytając się za głowę, choć dopiero co wstała czuła się osłabiona, wyssana z energii. Powodem tego były wspomnienia z ostatnich kilku godzin, które dopadły ją zaraz po wybudzeniu. Nie znosiła tego uczucia, gdy ze świata snu dopada ją okrutna rzeczywistość. To kłucie w sercu i skręcający się żołądek...
Wtedy jej brzuch odezwał się głośniej, a jej dłonie szybko przeniosły się z czoła na niższą partię ciała, tą wydającą dziwaczne dźwięki. Labrador, jakby nimi przywołany ponownie wszedł do mieszkania, ale zamiast przyjść do salonu skręcił w bok. Prosto do kuchni.
-Pewnie też jesteś głodny... Stwierdziła ponuro wpatrując się w psa, który usilnie próbował otworzyć łapą lodówkę.
Na szczęście gdy ją otworzyli okazała się wypchana po brzegi.
...
Pokaźne śniadanie wyraźnie poprawiło im humor, Lucy z rozczuleniem przyglądała się, jak pies z zapałem posila się kiełbasą. Trochę rozmyślała nad tym, co zrobić z owym towarzyszem, który pojawił się praktycznie znikąd i nic o nim nie wiedziała.
-Chciałbyś ze mną trochę zostać? Spytała kucając obok psa i głaskając go po białej sierści.
-Hau! 
Jego odpowiedź sprawiła, że blondynka wybuchła śmiechem i pewniej poczochrała go po łbie.
-Nazwę cię Plue!
...
Minęły dwie godziny, a oni wciąż znajdowali się w mieszkaniu jej ojca. Dziewczyna, już z mniejszym entuzjazmem wpatrywała się w okno, a labrador rozłożył się pod kanapą, na której Lucy siedziała zwinięta w kłębek i okryta brązowym kocem. Problem, z którym przyszło się jej spotkać sprawił, że zamknęła się we własnym świecie rozmyśleń...
A co by się stało, gdyby nie włóczyła się po mieście całą noc, tylko od razu wróciła do ojca? Porwaliby ją tak jak jego? A gdyby w ogóle nie zdecydowała się wrócić, szukaliby jej, czy od razu zabili Judego?
Próbowała odgonić czarne myśli, lecz napierały one za mocno na jej psychikę.
-I co ja mam zrobić, Plue?
Pies odpowiedział jej smutnym mruknięciem, a ona zaraz po nim głębokim westchnieniem.
Policji wezwać nie mogła, było to oczywiste. Również proszenie kogoś o pomoc nie wchodziło w rachubę, nie chciała nikogo wplątywać w tą sprawę. Ale nie mogła przecież pozwolić, by coś stało się jej ojcu... i jednocześnie nie mogła dopuścić, by akt własności baru powierzony przez jej matkę znalazł się w niepowołanych rękach. Nie po to ona zginęła...
Na samo wspomnienie Layli, blondynka skuliła się mocniej i opierając brodę na zgiętych kolanach szczelniej okryła się kocem.
Ciekawiło ją jedno - dlaczego wszystkim tak bardzo zależało na tym dokumencie? Gdy zaczęła się tym interesować odkryła coś ciekawego. Makarov Dreyar, właściciel baru został skazany na dwadzieścia lat pozbawienia wolności za tzw. "Mściwą masakrą" lub jak kto wolał, "Masakrę na moście Oak", a jego obrońcą w sądzie był nikt inny jak Jude Heartfilia. Tylko skoro to jej ojciec pełnił funkcję adwokata tego mężczyzny, to dlaczego akt własności baru posiadała jej matka? I dlaczego ojciec jedynie się tego domyślał? Co Layla miała wspólnego z całą tą sprawą, dlaczego trzymała ten dokument i dlaczego przez to zginęła... Snuła wiele wniosków, ale każdy z nich zdawał się być absurdalny, nie mogła wymyślić nic konkretnego. Wszystkie informacje, które uzyskała nie wyjaśniały jej tego zdarzenia, a jeszcze bardziej mieszały jej w głowie.
Tylko jedno było pewne, im bliżej do wyjścia pana Makarova z więzienia, tym zainteresowanie opuszczonym barem stawało się coraz większe. Jednak dlaczego tak się działo, musiała dowiedzieć się sama, a był na to tylko jeden sposób. Nie miała wyjścia, musiała pójść na tą żałosną "randkę" z Borą.

- - - - - - - - - - 

-Dlaczego nie wyciągnąłeś walizek z bagażnika idioto! 
-Bo zamiast nich musiałem ciągnąć ciebie!
Przyciągali sobą całą uwagę na ulicy, ale pochłonięci docinkami nie dostrzegali tego. Laxus nie pamiętał kiedy był tak wściekły i zarazem zażenowany. Na nieszczęście w bagażniku skradzionego samochodu była również jego walizka, jedyne co mu pozostało to portfel i broń, którą miał w zwyczaju nosić zawsze przy sobie. Niestety cała jego garderoba zniknęła i najzwyczajniej w świecie nie miał się w co ubrać. A w niedziele wszystkie sklepy z ubraniami były zamknięte...
Nie mając wyjścia musiał pożyczyć czystą koszulę od Gildartsa, a choć mężczyzna swego czasu miał postawę dość pokaźną, to daleko mu było do boksera. Tak więc w podciągniętych do łokcia rękawach i z rozpiętymi guzikami podążał z Caną na piechotę przez niemal całe North Faries. Odsłonięta klatka piersiowa i umięśniony brzuch Dreyara przyciągał spojrzenia każdej mijanej kobiety, od młodych dziewczyn, po matki z dziecięcymi wózkami, aż do kobiet w podeszłym wieku. Żadna sobie nie odpuściła i nie była w stanie nie zawiesić wzroku na tym idealnie wyrzeźbionym ciele choć na krótką chwilę.
Wkurzało go to niemiłosiernie, jednak było to niczym, w porównaniu do złości Cany, która bezustannie prawiła mu morały o nieodpowiedzialności, o tym jakim jest osłem, i o tym co zrobi, jak dorwie skubańców, którzy ukradli jej forsę. Idąc przez miasto przypominała czołg, który jest w stanie staranować wszystko co stanie na jego drodze. Dobrze, że cudem dało się ją namówić, by zostawiła strzelbę Gildartsa w domu...
Przez całą drogę albo się wykłócali, albo nie zamieniając ze sobą słowa szli przed siebie z naburmuszonymi minami. Jednak z czasem upór i złość Laxusa ustępowała ciekawości, a wszystko to przez zmieniający się krajobraz. Z każdym ich kolejnym krokiem miasto stawało się coraz brudniejsze i zaniedbane, stare kamienice było obskurne, zawartości z przewróconych śmietników porozrzucane były po kątach, a bezpańskie koty pojawiały się znikąd jak króliki z czarodziejskiego kapelusza.
-Gdzie my w ogóle idziemy? Spytał w końcu blondyn, ale Alberona nie uraczyła go odpowiedzią. Dopiero po kilku chwilach zatrzymała się przed ogromną bramą w chińskim stylu, na którym wyrzeźbione były dwa zielone smoki. Pod czerwonym szpiczastym daszkiem wisiała miedziana tabliczka z wyrytym napisem "China Town".
-Chińska dzielnica? A po co my tu robimy? Zdziwił się Dreyar, jednak brunetka bez słowa ruszyła przed siebie, tak szybko, że mężczyzna musiał podbiec by ją dogonić.
Pełno było tu mniejszych i większych sklepów oraz straganów, i choć dzielnica należała do tych zaniedbanych, to od panujących tu kolorów można było oślepnąć. Gwar, tłum i nawoływania kupców słychać było na każdym rogu, ale trzeba było przyznać - China Town tętniło życiem i nie wiało tu nudą. Można by rzec, że była to okolica całkiem przyjazna.
Mijając liczne zgromadzenia, Laxus i Cana wciąż brnęli do przodu, aż w końcu tłum stawał się coraz rzadszy, a powietrze nie było już takie ciężkie. Po kilku minutach znaleźli się przed złomownią "Kasacja samochodów - Toby & Yuka", a bokser wreszcie zrozumiał cel ich wędrówki.
-Znasz właścicieli?
-Nie, ale raczej nie będzie problemów. Odpowiedziała, wreszcie normalnym tonem. -W China Town mieszkają dziwacy, ale większość z nich jest w porządku. Jeśli coś wiedzą to na pewno nam pomogą. Zaśmiała się i ruszyła w stronę wysypiska.
-Jesteś zbyt naiwna. Warknął gniewnie idąc w jej ślady. Miał bowiem zasadę, że nikt na tym świecie nie da ci nic za darmo...
Składownia starych samochodów nie wyróżniała się niczym od innych miejsc tego typu, choć liczebność pojazdów ustawionych w rzędzie robiła wrażenie. Po prawej stronie złomowiska znajdowała się zgniatarka i efekt jej pracy - stos plastikowych, wielokolorowych brył sięgał co najmniej trzy metry.
-Szukacie czegoś konkretnego? Przed parką przyjaciół pojawił się nagle jeden z, jak przypuszczali, właścicieli wysypiska. Jego ułożone w nieładzie brązowe włosy, kilkudniowy zarost i dzikie spojrzenie sprawiły, że Laxus momentalnie skojarzył sobie jego twarz z psim pyskiem.
-Owszem. Odrzekła Cana siląc się na uśmiech. -Szukamy właścicieli tego składu...
-Macie jednego przed sobą, nazywam się Toby Horhorta. Przedstawił się. -Więc, w czym mogę pomóc?
-Przepraszam. Wtrącił się nagle Dreyar. -Mogę się trochę rozejrzeć?
Toby skinął głową na znak, że nie ma nic przeciwko, więc blondyn udał się na oględziny tego miejsca. Mimo to nie oddalał się zbytnio, wolał mieć Alberone na oku.
-Poszukuję czarnego BMW 315...
-Przykro mi, ale nie posiadamy takiego. Pracownik wysypiska odpowiedział tak nagle, że zaskoczyło to dziewczynę.
-Jest pan pewien?
-Chyba wiem lepiej co mam na stanie, hę? Mruknął brunet znudzonym tonem i odwracając się do niej tyłem udał się przed siebie.
-No co za gbur... No nic, Laxus, idziemy stąd! Nic tu po nas!
Pomimo nawoływań mężczyzna stał w miejscu i wpatrywał się w okno niewielkiego kantorka. A na nim przywieszona była pewna znajoma zawieszka...
-Laxus? Co ty odwalasz! Wołała zezłoszczona Cana, ale blondyn jakby jej nie słysząc robił swoje. Podszedł do blaszanych drzwi i otworzył je bez pukania.
-Czego! Zawołał niższy od poprzedniego mężczyzna, z niebieskimi nastroszonymi włosami i bardzo krzaczastymi, charakterystycznymi brwiami, lecz kiedy dostrzegł przed sobą większego o półtorej głowy boksera zamilkł i złagodniał.
-O-o-o co cho...? Zająknął się, ale zanim zdążył dokończyć zdanie, jego głowa z hukiem wylądowała na biurku, za którym przed chwilą siedział. Plakietka z napisem "Yuka Suzuki" obaliła się na bok i spadła na podłogę.
-Skąd to masz! Ryknął wściekły Dreyar i ściągnął z okna laminowaną kartę AS karo. Jego krzyk przywołał Tobiego. -Odpowiadaj, albo wyrwę ci te wąsy nad oczami!
-Co tu się dzieje?! Zawołał wzburzony brunet, jednak w mig zamilkł, gdy Laxus wyciągnął zza pleców pistolet i wymierzył lufę prosto w czoło Horhorta.
-Mów psia mordo, kto wczoraj przywiózł czarne BMW 315.
Wystraszony Toby uniósł ręce do góry, nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Zaczął wycofywać się do tyłu, ale gdy znalazł się tuż przy drzwiach kantora, te zatrzasnęły się z hukiem.
-Trzeba było powiedzieć po dobroci! Zawołała Alberona z drugiej strony i zaśmiała się perfidnie.
-D-dobra, powiemy wam! Wrzasnął przerażony Yuka, którego głowa wciąż przyciskana była do biurka. -Nie znam jego imienia i nazwiska, ale koleś miał czarne włosy... A-a-auuu!
Głowa Suzuki zaczęła coraz bardziej wgniatać się w mebel.
-To francuz! Miał francuski akcent! Błagam, puść mnie bo zgnieciesz mi łeb! To naprawdę to wszystko co wiem! Proszę! Jęczał niebieskowłosy w bólach, ale zaraz odetchnął z ulgą gdy nacisk dłoni Dreyara wyraźnie zelżał.
-To już jakiś konkret. Stwierdził Laxus. -A co się stało z samochodem?
-Poszedł na złom, francuz dostał za niego 900 klejnotów!
-No dobra... Blondyn odsunął się od Yukiego o krok, ale niespodziewanie chwycił mężczyznę za włosy i uderzył jego głową o blat biurka. Nie przestawał przy tym mierzyć w Tobiego, który trząsł się ze strachu, a na koniec, wykopany wyleciał wraz z blaszanymi drzwiami na zewnątrz.
-To chyba twoje... Dreyar podrzucił zaszokowanej Canie zawieszkę i wyminął ją, oraz leżącego na ziemi, nieprzytomnego Horhorta. -I  pamiętaj, nikt ci nic za darmo nie da. Jak coś chcesz, musisz to sobie wziąć samemu.
Alberona obserwowała odchodzącego mężczyznę z wielkimi oczami, a jej palce mocniej zacisnęły się na laminowanej karcie.
-Laxus...
-No? Burknął nie odwracając się do tyłu, ale zaraz poczuł, jak dziewczyna oplata jego lewe ramie rękoma.
-To było niesamowite! Krzyknęła z fascynacją. Uwieszając się na bokserze uśmiechnęła się do niego szeroko, z zamkniętymi oczami. -Jesteś zajebisty!
-Przestań. Warknął zażenowany i wyrwał się z objęcia, ale tylko po to by przysunąć przyjaciółkę bliżej siebie i zawiesić rękę na jej ramionach. Przysunął się do niej twarzą tak blisko, że ich czoła niemal się stykały, mężczyzna miał więc okazję wpatrzeć się dokładnie w fiołkowy kolor jej rozszerzonych ze zdumienia tęczówek.
-Lepiej mi powiedz kochana, czy znasz jakiegoś francuza...


- - - - - - - - - -


W ciemnym, podrzędnym barze umieszczonym w piwnicy gwar był nie do zniesienia. Ale było to idealne miejsce na spotkania czysto "biznesowe". Bo kto dosłyszałby szczegóły rozmów, gdy z szafy grającej rozbrzmiewał hit Franka Sinatry "I Can't stop lovign you", a na jego tle pijane, podejrzane typy rozpoczynały burdy i chlali do upadłego. Tak, każdy był zajęty swoimi własnymi sprawami, nikt nie będzie zwracać uwagi na takiego mężczyznę jak on, ukrytego w zaciemnionym kącie, nie wszczynającego żadnych awantur...
Obserwował znajome dla niego otoczenie uśmiechając się pod nosem i popijając piwo z kufla. Znajome tylko dla niego, gdyż on o większości wiedział dość sporo, natomiast oni o nim wiedzieli niewiele. Praktycznie nic.
Z nudów zastanawiał się, jak określiłby swoją funkcję, którą pełnił w tym mieście. Stróż? Raczej nie, wszak on nic nie robił, zawsze tylko obserwował... Może szpieg, albo informator? Pasowałoby, gdyby miał to skrócić do jednego wyrażenia... On był oczami tego miasta, jego uszami, widział wiele i słyszał wszystko, co chciał akurat wiedzieć. Posiadał dobre oko i nosa do ludzi, dzięki czemu miał doskonałe pojęcie o tym, co dzieje się w okolicy. Zawsze miał "szczęście" znajdować się we właściwym miejscu i o właściwej porze. Kiedyś uważał to za przekleństwo - do czasu aż nie zaczął wykorzystywać nadarzających się okazji.

Gdy rozpętała się wojna, Gajeel był skazany na sam siebie. Nie było nikogo, kto mógł lub chciał mu pomóc, nie miał nikogo, kto zatroszczyłby się o jego los. Dlatego więc, w momencie gdy do opuszczonego domu, w którym się znajdował wtargnęło trzech wrogich żołnierzy nie miał wyjścia. Biorąc do rąk schowanego pod łóżkiem Springfielda M1903* śp. Metalicany poczuł napływ instynktu przetrwania. Kierując się tym impulsem cudem udało mu się rozstrzelać przybyszy, podjął się walki, którą wygrał zyskując życie. I kiedy oniemiały z zaistniałych faktów siedmiolatek wpatrywał się w ciała martwych, leżące na bordowej od krwi podłodze jego salonu zrozumiał, że skoro nie ma osoby, która zadbałaby o jego los musi stać się jego kowalem.
Bez własnego kąta na tym świecie zaczął przyglądać się ludziom. Z początku podczas wojny ludzie niejednokrotnie ginęli na jego oczach, widział między innymi jak jeden z żołnierzy rozpaczliwie próbował reanimować przyjaciela, który w wybuchu stracił nogi i już wcześniej wykrwawił się na śmierć. Widział także kobietę, która trzymając na kolanach głowę swojej córki, mogącej mieć tyle lat co on wypłakuje się na jej zniekształconą od postrzelenia twarz. Obserwując to wszystko czuł pustkę, lecz nie z powodu tragedii, która rozgrywała się tuż pod jego nosem, a dlatego, że on nie miał nikogo, za kim mógłby płakać, lub kto płakałby za nim. W takich momentach uderzało to w niego ze zdwojoną siłą, jednak nie mógł przestać obserwować ludzkich reakcji, które zaczęły go coraz bardziej przyciągać. W taki sposób rozpoczęła się jego kariera szpiega...
Po wojnie z obserwowania zwykłych ludzi szybko przerzucił się na takich, którzy coś znaczyli w Magnolii, ponieważ stało się to dla niego o wiele bardziej opłacalne. Z początku wykonywał drobne zlecenia, ale z czasem szło mu coraz lepiej, a to dowiedział się czegoś interesującego o fabryce tytoniu, to zaraz odkrył miejsce pobytu chowającego się przed policją mordercy...
W "podziemiach" jego imię stawało się rozpoznawalne, a gdy mafia Oracion Seis dowiedziała się o jego działaniach, doceniając chłopaka chciała przyjąć go do swojego grona. On jednak odmówił wykręcając się wymówką, że działa sam dla siebie.
Pewnego razu, podczas strzelaniny dwóch miejskich gangów, "dziwny zbieg okoliczności" sprawił, że Gajeel znajdował się w pobliżu. Oczywiście nie brał udziału w całej akcji, po prostu stał nieco schowany z boku i uważnie przyglądał się wszystkiemu z palącym się papierosem w ustach. Kiedy wkroczyła policja, młodzi gangsterzy rozproszyli się jak spłoszone mrówki i gdy pomyślał, że to już koniec widowiska to ktoś zaatakował go od tyłu. Tajemnicza osoba podkosiła mu nogi i obaliła na ziemię tak gwałtownie, że spalony do połowy papieros wyleciał mu z ust. Zimna stal skrępowała jego nadgarstki, a dość lekkie ciało przygniotło do podłoża.
-Zaraz wszystko wyśpiewasz Juvii na komisariacie! Wtedy właśnie dostrzegł nad sobą niebieskie kosmyki włosów i zdał sobie sprawę, że został schwytany przez policjantkę.
...
-Co za wstyd... Warknął Gajeel siłą wepchnięty do jednego z pokoi przesłuchań, gdzie znajdowało się biurko z jasnego drewna, dwa krzesła i metalowa lampka. Komisarz Loxar nic nie mówiąc zamknęła za sobą drzwi na klucz.
-Nie oczekuj pytań typu "co tam robiłeś", "dlaczego tam byłeś". Juvia o wszystkim wie, ale wy, Oracion Seis jak zwykle myślicie, że możecie pozwalać sobie na wszystko... Zaczęła stojąc do Redfoxa tyłem.
-Oracion Seis? Zdziwił się. -A to dobre! Wybacz, ale chyba z kimś mnie...
-Nie oszukasz Juvii. Policjantka wypowiedziała się nieco głośniej. -Juvia wie co się stało, specjalnie dopuściliście do wojny gangów, żeby mieć ich z głowy. Te dzieciaki kiedyś pomordują się przez wasze gierki! Myślicie że nie poniesiecie konsekwencji za wasze bezprawne czyny? Że możecie umywać od wszystkiego ręce, bo przekupiliście policje? Na jej niewzruszonej twarzy kąciki ust wygięły się nieco w dół, ukazując w ten sposób jaka jest wkurzona. Uderzając dłońmi o biurko nachyliła się do przodu i stanęła z przesłuchiwanym oko w oko. -To nie jest twój szczęśliwy dzień, ponieważ Juvia nie jest taka jak większość policjantów w tym mieście!
-Znaczy, że co? Że nie należysz do skorumpowanych? Wtrącił się czarnowłosy, a Loxar nie zmieniając swojej postawy zamilkła.
-Myślisz, że z ciebie jakaś bohaterka? I co z tego, że nie dosięgła cię korupcja, skoro dotyczy to większości tego organu? Bo ilu was jest, nieskorumpowanych bohaterów, którzy dbają jedynie o porządek naszego miasta? Myślisz, że coś zdziałasz, że uda ci się coś zmienić? Jest was za mało i będzie was coraz mniej...
Mimo kpiących słów nie dało się w tym wyczuć wrogości czy pogardy. W jego głosie można było dosłyszeć rozgoryczenie. 
-A jak na twoją godną podziwu postawę zareagował komendant? Jest z ciebie dumny?
Mężczyzna przekierował na nią swoje oczy, równie czerwone co policzki policjantki, która kipiała teraz ze złości.
-Oj, sądząc po twojej minie, to chyba nie jest! Zaśmiał się krótko, lecz zaraz uśmiechnął się łagodniej. -Daj mi zapalić, a powiem ci wszystko co wiem.
Zwężone dotąd oczy Juvii otworzyły się szerzej, ale gdy doszedł do niej sens jego słów oddała mu zarekwirowaną paczkę czerwonych Malboro. Po chwili szary dym wypełnił całe pomieszczenie.
Gajeel odetchnął głęboko wypuszczając z płuc trujący obłok i zaczął mówić. Mówił wszystko co wiedział, całą prawdę, a znikome informacje na temat powiązania Oracion Seis z gangami, które zdobyła Loxar zaczęły się pokrywać i złączać w jedną klarowną całość.
-Juvie zastanawia jedna rzecz... Mruknęła przykładając pięść do ust, gdy czarnowłosy skończył mówić.
-Skąd tyle wiem? Dociekał.
-Pomijając ten fakt... Dlaczego powiedziałeś to wszystko Juvii?
-Nie należę do żadnej z mafii, ani do gangu, więc wszystko mi jedno. Nie obowiązuje mnie żadna Omerta*, więc nie mam powodu by milczeć. A poza tym, to chyba zwalania mnie z wszelkich zarzutów uczestnictwa w tamtym zdarzeniu, czyż nie? Zapytał znudzonym, pewnym siebie tonem.
-Skoro jesteś taki pewny siebie, to po co pytasz o to Juvię?
Gajeel  zabrał swoje papierosy i zostawiając popielniczkę wypełnioną niedopałkami zmierzał w stronę drzwi. Lecz kiedy sięgnął już po klamkę...
-Ale to chyba nie jest zwykły przypadek, że się tam znalazłeś?
Białe zęby mężczyzny wysunęły się w szerokim uśmiechu, niedostrzegalnym dla policjantki stojącej za nim.
-Gihi...
-Kim ty w ogóle jesteś?
-Ja? Spytał wreszcie odwracając się przodem do młodej pani komisarz. -Jestem zwyczajnym obywatelem Magnolii! Oznajmił rozkładając ręce z obojętnym, aczkolwiek pokojowym nastawieniem. -Ale jeśli kiedyś będziesz potrzebować jakiś informacji, możesz mnie poszukać. Przedstawiać się nie muszę, w końcu mnie spisałaś.
-Ale...! Zaczęła Loxar, lecz przerwała jakby coś stanęło jej w gardle. Wpatrywała się w Gajeela z zaskoczeniem. -Dlaczego chcesz pomagać Juvii?
-Cóż... Mruknął tajemniczo. -Wydaje mi się, że mamy podobny cel. 
...
Jeszcze wtedy o tym nie wiedział, jednak spotkanie z komisarz Loxar było czymś, co odmieniło jego życie. Kobieta przychodziła do niego niejednokrotnie, zawsze spotykali się w tym samym miejscu - podrzędnym barze umieszczonym w piwnicy, w najodleglejszym, najciemniejszym kącie tego lokalu. 
-Dziękuje Gajeel, Juvia nie wie co by bez ciebie zrobiła! Zawołała pewnego razu, gdy opuszczali bar.
-To tylko moja praca. Oznajmił skromnie. -Płacisz to wymagasz. 
-Oj tam, oj tam, Juvia dowiedziała się wreszcie ile wyciągasz klejnotów od innych klientów. Szeptnęła podstępnie, a Redfox zatrzymał się w połowie kroku.
-Skąd ty to wiesz?
-Jeden z zatrzymanych się wygadał i podał twoje nazwisko. Masz szczęście, że to Juvia go przesłuchiwała. Spoglądając na niego z ukosa zmarkotniała. -Juvia uważa, że powinieneś bardziej na siebie uważać.
-Cholera... Dzięki. Warknął zdenerwowany, od niechcenia, ale mimo jego niezbyt uprzejmego zachowania dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Nie ma za co, ty też zawsze możesz liczyć na Juvie! 
Wtedy, patrząc na uśmiech policjantki zrozumiał następną ważną rzecz w swoim życiu. W końcu, w najmniej oczekiwanym momencie zyskał swojego pierwszego prawdziwego przyjaciela.

Odrywając się od wspomnień, które miały miejsce niespełna rok temu zauważył przed sobą wkurzoną przyjaciółkę.
-No w końcu jesteś! Zawołał z nieukrywaną radością, lecz Juvia rzucając mu brązową kopertę przed nosem, z rozdrażnieniem opadła na wolne krzesło.
-Juvia chcę wiedzieć o nim wszystko. Kim naprawdę jest, gdzie przebywa, z kim się włóczy, gdzie jest jego rodzina, co mówi gdy śpi...
-Ej, ej, zaczekaj! Zawołał nieco zdziwiony jak i zarazem rozbawiony jej zachowaniem Redfox. Porywając w swoje ręce akta, które przyprowadziła mu ubrana po cywilu policjantka zajrzał do środka.
-Gray Fullbuster... Osiem przesłuchań, za każdym razem wypuszczony... Przecież ten koleś ma zupełnie czyste konto, co ty chcesz od biednego taksówkarza? Nie masz już kogo ścigać?! Śmiech Gajeela był tak głośny, że zagłuszył nawet panujący w okół gwar, ale mina Loxar była śmiertelnie poważna.
-To nie było śmieszne. Warknęła krzyżując ręce pod biustem.
-Wybacz mi. Prosił siląc się na opanowanie śmiechu. -Ale dlaczego akurat on?
-Poszpieguj go trochę, a sam się przekonasz. Wyjawiła wciąż naburmuszona. -Jeśli dowiem się tego czego chcę, to możesz liczyć na sowitą zapłatę od Juvii.
-Gihi!
Oczy mężczyzny wpatrujące się w puste akta i zdjęcie francuza zalśniły tajemniczym blaskiem, lecz nie wspomnienie o wysokim wynagrodzeniu tak na niego zadziałało. Wiedział, że to będzie bardzo interesujące, śledzić kogoś kogo zna już od dawna, ale najwyraźniej nie zna tak dobrze jak myślał.


*1) Springfield (M1903) : karabin powatarzalny 
*2) Omerta : "zmowa milczenia"

***

No i wreszcie zakończyłam ten rozdział :D Byłby szybciej, gdyby nie brak czasu, który dotkliwie męczy mnie od dłuższego czasu, a wy z pewnością to odczuliście przez nikłą częstotliwość dodawanych rozdziałów...
Musiałam podjąć pewne kompromisy, gdyż w obecnej sytuacji po prostu nie jestem w stanie prowadzić dwóch blogów na raz. I co tu zrobić? Myślałam nawet o porzuceniu któregoś z opowiadań, ale zrobiłabym to z ciężkim sercem i robić tego nie chcę.
Tak więc postanowiłam na chwilę zaprzestać pisanie "mafii" - nie zawieszam bloga, nie rezygnuję z niego, po prostu rozdziały przez jakiś czas pojawiać się tu będą rzadziej, kiedy najdzie mnie jakaś szczególna wena. 
Powód tego jest prosty : chcę się teraz skupić na pierwszym blogu, który coraz większymi krokami zmierza do końca. Tak więc na FT - ms rozdziały pojawiać się teraz będą częściej, choć nie codziennie tak jak kiedyś. A do tej historii powinnam powrócić za miesiąc, może dwa. Innego lepszego rozwiązania nie wymyśliłam i mam nadzieję, że zrozumiecie.

10 komentarzy:

  1. Pierwsza. Super rozdział, sory że nie skomentowałam poprzedniego ale nie mam czasu. A po za tym klawiatura się psuje, ale strasznie fajny jak będę miała czas dodam długi komentarz. Póki co zostawiam ślad że czytałam, i jeste wierną fanką.
    ~Shiina (NatsuSalamander)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz kochana jak się cieszę, że dodałaś rozdział na tym blogu :)))) W pełni rozumiem Twój brak czasu i chwilowe zawieszenie, może inaczej wstrzymanie, w końcu każdy ma swoje prywatne życie. Według mnie podjęłaś słuszną decyzją, bo fakt faktem dwa blogi bardzo ciężko prowadzić. Cieszę się również, że nie zdecydowałaś się, aby ten blog porzucić. W końcu to moje drugie opowiadanie ulubione ...
    Rozdział długi, bardzo długi, więc "wynagrodzi" ten brak rozdziałów przez pewien czas. Opisałaś chwilę z życia wielu bohaterów i to właśnie fajne w Twoim opowiadaniu .Każdy tu ma rozbudowaną historię, na swój sposób smutną i wyjątkową, każdy ma tutaj swoje pięć minut. Ciekawi mnie, w jakich okolicznościach się wszyscy spotkają. :)))))) Dlatego wielkie brawa za tą historię, choć się na dobrą sprawę jeszcze nie rozwinęła.
    Akcją w kościele mnie rozbroiłaś. Ichiya księdzem ... jego "straż poboczna" - Blue Pegasus również. ;OO Nawet tutaj, w Twoim opowiadaniu wpieniają Erzę, ale to na swój sposób zabawne ^^ Dziewczyna ma silny charakter, potrafi wszystkich ustawić do pionu :D Naprawdę rozwala mnie ona w roli zakonnicy. :DD
    Cana i Laxus są po prostu słodcy. Uwielbiam ich kłótnie! :))))) Coś czułam, że dziewczyna nie najlepiej przyjmie utratę pieniędzy, tzn. kiedy się nie wkurzyła na auto pomyślałam że coś nie tak, ale kiedy dowiedziała się o kasie - to wybuchła! Tak, oto cała Cana.
    Biedna Lucy, no! -.- Ja tego Borę osobiście rozwalę >.< A przyznam, że liczyłam na spotkanie Salamandra i blondynki. W gruncie rzeczy, to jedna z wielu oczekiwanych przeze mnie rzeczy, ale na wszystko przyjdzie czas. Bardzo dobrze, że znalazła Plue, tego słodkiego labradora<33 No i nasza kochana Juvia! Podoba mi się jej charakter, że chce dopaść mafiozów czy jak to tam mam interpretować. Uwielbiam ją za tą obsesję na Gray'u aczkolwiek na pewno mniejszą niż w M&A FT! :]] No i pojawił się Gajeel :D
    Rozdział zajebisty, zresztą jak zawsze. Coraz bardziej się wczuwam w klimat tego opowiadania. I choć będzie mi go brakować przez ten miesiąc czy dwa czy więcej - to poczekam tyle, ile będzie trzeba. :)))))))))
    Życzę Ci dużo weny, cierpliwości, wolnego czasu! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejo! Jestem tu nowa i bardzo spodobała mi się twoja historia. :3 Cóż mogę powiedzieć, czekam na next, życzę weny i pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisałam komentarz, nad którym się naprawdę postarałam. Nie umiem ich pisać, ale ten zająłby mnóstwo miejsca. Oczywiście jak na złość zamiast Opublikuj kliknęłam Wyloguj.... *jebie się ręką po ryju* EPIC FACEPALM. Więc wybacz Mi Yasha, ale nie jestem w stanie powtórzyć tego komcia. Nienawidzę pisania komentarzy. Jest to najgorsza część odwiedzania czyjegoś bloga.
    Cana i Laxus. XDDDDD Laxus ty medżik menie. Koffam Cie >3< I nareszcie się Gajeel pokazał! GIHI! ;*** No cóż bosko jak zawsze. Erza i gwardia ułomów Mnie rozwalili. Szkoda,że będą rzadziej rozdziały D: Przeżjemy! C'nie?
    Shiro: Hai! Dla Yashy wszystko!
    Życzę weny i przesyłam buziaczki od Nas! :*********

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to prawda Shaila ;____; Ja tak mam BAAAAAARDZO CZĘSTO -_____- Co prawda lubie pisać komentarze ale najgorzej jest jak one ci się kasują .... Grrrr XD
      No dobra ale do rzeczy ... Ehhh a ja znowu przez długi szmat czasu nie komentowałam ... O My God ... Aż mnie wyrzuty sumienia zżerają, i to cholernie ... A tyle razy już miałam się wziąć za komentowanie. WSTYD MI. Zawsze coś mi przeszkadzało ... Tym razem znalazłam czas ... ufff ... ( w końcu muszę odpokutować ;___; ) Ja zUa. Ostatnie co robie to tylko gram w LOL'a XD albo wchodze na kompa i pisze rozdział ... a wszystkich blogi czytam wieczorami na tele ... Nie ma zmiłuj. MAM DOŚĆ ŻYCIA .. BLEEEE -____-
      No ale mniejsza ... ehhhh.
      Ten rozdział ! *_____* Erza mnie rozwala ! XD Takie tam : " Wyjebane po całości ! " :D
      Tytania w wydaniu zakonnicy jest bardzo fajna i oryginalna XD Myślałam na początku, że to wgl nie będzie jak Erza ... I nawet nwm jak mogłam w ciebie zwątpić ;___: W końcu jesteś jedną z tych osób które wspaniale oddają charakter postaci !!! <3 Koffam ! <3 No i oczywiście Laxana !!! JEEEJ ! W dodatku Gajeel ! :D Juvia desperatka również spokooo XD
      Rozwalasz mnie normalnie na kawałeczki i to coraz częściej :D
      Natsu ; A potem się nie może pozbierać O.o
      Cicho tam ... to się wyyytanie XD
      No to teraz czekać na kolejny rozdział ... Lucy idzie na randkę !!! XD
      Natsu : I to nie ze mną ! :___;
      Dobrze ci tak ahahahhaa !
      Natsu : Walcz ze mną !
      *Łopata zza pleców* ... *zgon na miejscu*
      No i stracił cały zapał ... Ehhhh ;p
      No ... w sumie ... to musze ci powiedzieć, żę w pewien sposób ciesze się, żę właśnie tego bloga "zawieszasz" chwilowo. ;) A czemu ? Z tamtym wiążę już pewne sentymenty jak pewnie wiele z dziewczyn ! ^__^
      Oczywiście nie że ten blog jest zły czy coś ... Oczywiście będę tęsknić za rozdziałami tutaj xd Ciekawi mnie jak rozwinie się akcja ;)
      No nic ... czekam z niecierpliwością na rozdział ( I JUŻ MI OBOJĘTNIE NA KTÓRYM BLOGU, BYLE BY OD CIEBIE YASHA-SENPAI ! ) <3
      Przesyłam tysiące zaległych buziaczków, wene no i oczywiście przeprosiny za ostatnie nie komentowanie ;___;
      Pozdrawiam(y)
      ~Kami i Natsu ;*

      Usuń
  5. Pozostawiłaś mnie w takim radosnym humorku po przeczytaniu rozdziału - a tu bum, zawieszasz chwilowo bloga. No pierodlca można dostać :p żartuję oczywiście, bo doskonale cię rozumiem (oj, moje więzienie sobie poczeka xD) więc nic tylko czekać zakończenia tamtej historii. Kibicujem ^_^
    Rozdział poraził mnie swoją długością. Na coś takiego to ja mogę czekać choćby i te dwa miesiące. Ucieszyło mnie dodanie Gajeela, byłam bardzo ciekawa jaki mu tak przydzielisz zawód. Zainspirowałaś się pewnie Edolas, ale w klimaty lat 50' wpasowuje się to idealnie :)
    Kolejny powód dla którego masz mniej zryty mózg od Mashimy? Normalny pies. Kurde, zawsze jak widziałam Plue w anime/mandze, nie mogłam wytrzymać ze śmiechu :p Fajnie że i u ciebie "piesek" ma swoje miejsce. Chociaż w kanonie Plue nie był takie żarłoczny xD
    Teraz moję już umierać. Widziałam wszystko. Ksiądz Ichiya.

    Przesyłam kontenery weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Brak czasu mnie pochłania , ale udało mi się wygospodarować go trochę na komentarz :3
    Strasznie mi przykro , że zawieszasz tego, bloga bo w sumie bardzo go lubię i jak na razie jego głównie czytam , nawet po kilka razy rozdziały xd Schiza xD W pełni Cię jednak rozumiem , że trzeba mieć dużo czasu , żeby prowadzić dwa blogi na raz :) Więc będę cierpliwie czekała,aż tu powrócisz. Zrób na tamtym blogu co masz i wróć na ten z jeszcze większą siłą ! No dobra , przechodząc do rozdziału . Piana Erza, lubię taka ją :D Hibiki organistą , no i wszyscy debilami hahhaahhhhahah :D Dawna śmiechu na początek zawsze musi być xD '' -No, porządek musi być... Mruknęła pod nosem '' << Tak lepiej się tego nie da określić :D ! Co do Cany i Laxusa to można rzec typowy dzień u nich w rodzinie :D Wiedziałam,że Cana nie przeboleje tej kasy. Biedna Lucynka ;c Aww czekam kiedy się wszyscy spotkają ! Życzę weny !!

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam już wczoraj, ale oczywiście znów brak czasu nawet na samo skomentowanie...
    Oczywiście szkoda, że nie będziesz miała teraz dużo czasu na dodawanie tutaj kolejnych rozdziałów, ale będę na ie czekała bardzo bardzo :(
    Szkoda też, ze niedługo skończysz tamtego bloga, będę za nim bardzo tęsknić ;C
    Ale dość rzeczy smutnych! :D
    Wszyscy się napieprzali w tym rozdziale xD
    Erza organistę i księdza xDD
    Ichiya w roli księdza? W sutannie? To może być zabawne :D
    Cana na Laxusa bo zostawił walizki w samochodze xD
    Przynajmniej zawieszkę odzyskała!
    Ja tam bym leciała na tą jego umięśnioną klatę, mrauu <3
    Lucy i Plue :D
    Ciekawe kiedy spotka Natsu ^^
    A Juvia na razie nie szaleje za Gray'em w tym znaczeniu, w którym powinna ;D
    Czuję wino mszalne !
    Gildarts, twoja córcia już jest dorosła, bez przesady xDD
    Erza z kacem <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuje wszystkim za komentarze :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo ciekawie napisane. Liczę na więcej.

    OdpowiedzUsuń

Wasze komentarze cieszą mnie jak mało kogo, jednak nie zaklepujcie miejsc. To nie ważne, kto jest pierwszy, kto ostatni. Takie wpisy zostaną usunięte.
Wszelkie pytania kierujcie do spamownika.
A jak przeczytałeś rozdział, to pozostaw po sobie ślad.
Jesteś anonimem? Podpisz się jakoś.

Całusy dla was śle z góry wdzięczna Yasha ^.^