21 wrz 2013

Rozdział 11 "Córka marnotrawna"

Zaraz po otwarciu oczu widział zamazane kontury, biało-szarą mieszaninę. Był osłabiony, wykończony, a pulsujący ból w czaszce przyprawiał go o mdłości, lecz z każdym wdechem i każdą sekundą nabierał sił. Gdy chciał się jednak ruszyć, nie mógł. Coś mocno trzymało go w uwięzi, krępowało jego ruchy. Wtedy wspomnienia z ostatniego zdarzenia spadły na niego jak grom z jasnego nieba - nagły huk otwieranych drzwi od jego mieszkania, wkroczenie bandy mafiozów niszczących jego biuro i cios zadany kijem wprost w jego głowę. Zdając sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znalazł poczuł lęk, adrenalina w jego żyłach przyspieszyła, ale krew jakby w całości zeszła mu aż do stóp. Czuł chłód, oraz strach, który go na moment sparaliżował, nie myślał trzeźwo. Szarpaniem próbował się wyswobodzić, lecz liny wiążące go na krześle były zawiązane za mocno. Chciał krzyczeć, ale knebel włożony mu w usta skutecznie go uciszał. Wzrok poprawiał mu się z każdą chwilą, więc po chwili wyraźniej zobaczył przed sobą długi i wysoki, zaciemniony magazyn. Siedział w samym środku pokrytego mrokiem pomieszczenia i nie widział tu nikogo. Ale nie był sam zbyt długo, słysząc odsuwane metalowe drzwi dostrzegł nikłe światło przedostające się do środka i po chwili stanęło przed nim trzech mężczyzn. Jeden z nich, w białym garniturze, o czarnych oczach i tego samego koloru włosach związanych w mały koński ogon, wpatrywał się w niego z perfidnym grymasem. Drugi, przystojny i z tatuażem w kształcie dwóch połączonych półkoli nad prawą brwią, zdawał się być niezainteresowany zaistniałą sytuacją. Zerkając na uwięzionego przeczesywał raz po raz granatowe włosy na bok. Był jeszcze trzeci, wysunięty nieco do przodu stał niewzruszony, z grobową miną. Jego prawe oko przysłaniała biała grzywka, lewe natomiast zmierzało zakładnika od góry do dołu. Dokładnie oceniał jego stan, a gdy stwierdził, że jest on wystarczająco opłakany wygiął delikatnie kąciki ust w górze.
-I po co ci to było, Jude? Mruknął cicho podchodząc do uwięzionego bruneta bliżej i jednym silnym ruchem wyrwał sznur z kneblem. Heartfilia wreszcie mógł wziąść głęboki wdech - głośno wciągnięte, rześkie powietrze nieco boleśnie wypełniło jego płuca.
-Ten głos... Erigor?
-A kogoś ty się spodziewał? Warknął mężczyzna, jakby swoim tonem chciał mu przesłać "w końcu cię dopadłem".
-Szmat czasu się nie widzieliśmy! Jude jakby uradowany uśmiechnął się nerwowo. -Zmieniłeś kolor włosów? Uczesanie? Gdyby nie twój głos, w życiu bym cię nie poznał przyja...
-Gdzie jest akt. Przerwał mu białowłosy, był całkowicie poważny. Również związany mężczyzna przybrał zmieszany wyraz twarzy.
-Rozmawialiśmy o tym przez telefon... Napomniał ściszonym głosem, jakby bał się mówić takie słowa. -Mówiłem ci, że nie wiem gdzie on jest...
Szefa grupy nie zadowoliła ta odpowiedź, zniesmaczony zmarszczył brwi.
-Kageyama?
Mężczyzna w białym garniturze i kitce uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby tylko na to czekał. Podchodząc przyspieszonym krokiem do prawnika zadał mu cios pięścią wprost w policzek, tak mocny, że krzesło na którym siedział zachwiało się niebezpiecznie.
-Gdzie jest akt. Powtórzył Erigor, spokojny jak poprzednio. Widząc jednak, że Jude nie jest skory do odpowiedzi kiwnął podbródkiem na Shikamaru. Czarnowłosy przyłożył nagle but do klatki piersiowej porwanego i pchnięciem powalił go z drewnianym meblem na ziemię. Ledwo co runął z hukiem o podłoże, a Kageyama znalazł się tuż nad nim, z szeroko otwartymi oczami i nożem w dłoni. Ostrze w mgnieniu oka znalazło się tuż obok tchawicy prawnika, który w panice przymknął oczy i załkał pod nosem.
-Błagam, nie zabijajcie mnie... Chłodna krawędź stali przycisnęła się do jego skóry. -Przysięgam, że nie mam o niczym pojęcia! Uwierzcie mi!!! Ze strachu serce podskoczyło mu do gardła, z którego zaczęła sączyć się czerwona krew, a jego przyspieszony, charczący oddech sprawiał, że unoszona krtań ocierała się o brudnawy nóż. gdy otworzył oczy, jego źrenice zwężyły się do wielkości ziarenek piasku, natomiast nogi i ręce zaczęły drżeć same z siebie.
-Jude... Warknął po chwili Erigor, w jego głosie dało się wyczuć jego irytację. Wkurzony, z zaciśniętymi zębami w zamkniętych ustach odepchnął Kageyame na bok, po czym kucnął obok bruneta. Nachylając się nad nim, chwycił jedną dłonią jego policzki i ścisnął je mocno tworząc z twarzy porwanego karykaturę chomika. Widział przerażenie Judego (? nie wiem jak odmieniać to imię :P), widział jak bardzo się boi, w granatowej ciemności dostrzegał jego nieco poderżnięte gardło, puchnące z każdą chwilą oko i zaschniętą krew na czole. Aleto go nie obchodziło, musiał zdobyć potrzebne informacje. W przeciwnym razie cała jego trzyosobowa grupa skończy jak on, zapędzony w kozi róg bez możliwości ucieczki.
-Czy ty chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz gdzie jest akt własności baru? Tak nam się odpłacasz? Erigor jęknął jakby zawiedziony, przesadnie smutny. -Gdy dziewiętnaście lat temu wstawiłeś się w sądzie za Makarovem, byłeś nikim. To dzięki Oracion Seis stałeś się kimś, zdobyłeś sławę, pieniądze... Czy na prawdę prosimy o tak wiele? Przecież chcemy tylko jeden dokument, to nie powinien być problem dla najlepszego adwokata w mieście. A ty tak okazujesz nam swoją wdzięczność? Po tym, co dla ciebie zrobiliśmy?
-Kiedy ja naprawdę... Zaczął zrozpaczony Heartfilia, lecz cios z otwartej dłoni skutecznie go uciszył.
-Myślałem, że jesteś mądrzejszy od swojej żony. Mruknął lider grupy i niespiesznie podniósł się do góry. - Broniłeś Dreyara, który jest właścicielem baru, twoja kobieta posiadała jego akt własności, a ty śmiesz twierdzić, że nie wiesz gdzie on się podział? Mam niby uwierzyć w te brednie? Białowłosemu zaczęły puszczać nerwy. -Masz nas za debili?! Co ty sobie myślisz do cholery, że kim ty jesteś?!
Jude nie był w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa.
-No gadaj ćwoku, gdzie jest ten pieprzony akt własności baru!!!
-J-ja go nie mam... Ale wiem kto może go mieć! Wrzasnął prawnik, widząc, jak zdenerwowany mafioza sięga po broń schowaną w spodniach.
-Moja córka, Lucy Heartfilia! Ona może mieć ten akt własności baru!
-Może? Co to ma być za odpowiedź?
-To może my go nie zabijemy? Odezwał się nagle Kageyama.
-Może... Odpowiedział Erigor, a po magazynie rozniósł się wredny, nikczemny śmiech mafiozów.
-Ona go ma! Na sto procent, dał bym sobie za to rękę uciąć! Zapewniał ich Jude.
Białowłosy, odwrócony obecnie bokiem do Heartfilii zmierzył go chłodnym spojrzeniem. -Lepiej, żebyś miał rację... Bora! Szef trzyosobowej grupy zwrócił się do mężczyzny z tatuażem na twarzy, który aż do teraz nie wykazywał żadnej inicjatywy. -Odezwij się proszę do panny Heartfilii i złóż jej niebawem wizytę. A ciebie Jude... Erigor ponownie zwrócił się do prawnika. -Zapraszamy do naszych skromnych progów.
Wraz z Kageyamą odwiązali sznury z krzesła, jednak zaraz po tym wykręcili porwanemu ręce do tyłu i wyciągnęli na wierzch lniany worek.
-Nie martw się, ugościmy cię po królewsku. Zaśmiał się Shikamaru i założył porwanemu torbę na głowę.

- - - - - - - - - -

Kilka godzin wcześniej.
Tą późno wieczorną porą, Lucy chyba jako jedyna w całym mieście szła w deszczu bez parasola. Kompletnie nie przejmowała się ulewą, ani tym, że ludzie patrzą na nią jak na wariatkę. Wyglądała jak zmokła kura : średniej długości blond włosy, zazwyczaj lekko falowane i zaczesane na bok, teraz prostymi pasmami przyklejały się do jej ramion, tak jak beżowy żakiet i spódniczka do jej ciała. Pod brązowymi oczami widniały dwa delikatne czarne ślady po rozmazanym tuszu, również usta zwykle malowane na delikatną czerwień były bledsze niż zwykle. Z zimna i przemoczenia lekko drżała, a pobladła skóra pokrywała się gęsią skórką. Jednak nie przejmowała się tym, pogrążyła się w myślach tak bardzo, że było jej już wszystko jedno. Powoli, jakby nieobecna mijała przeróżnych ludzi, mężczyzn odzianych w garnitury, kobiety w ubraniach od Coco Chanel i Christiano Diora (ciekawe ile z was wiedziało, że te dwa domy mody już istniały w latach 50-tych :D), każdy z nich spieszący się nie wiadomo gdzie, każdy zajęty swoimi sprawami. I ślepy na to, co dzieje się wokół, w całej Magnolii...
Zmierzała w stronę mostu Oak, który był granicą centrum z północną częścią miasta, a czyste ulice, wysokie nowe budynki, kolorowe neony, kawiarnie i kluby - wszystko to zaczęło zanikać, ustępować nędzy jaką reprezentowała sobą dzielnica North Fairies...

Tuż przed wojną mieszkała w jednorodzinnym domku na południowych przedmieściach. Swego czasu była to najlepsza okolica w Magnolii, przeznaczona wyłącznie dla bogaczy, lecz po śmierci matki, której była świadkiem nie mogła znieść pobytu w rodzinnym domu. Mimo to, ojciec posiadający tam własną kancelarie prawniczą nie miał zamiaru się przeprowadzać. Po utracie Layli, mężczyzna pogrążył się w pracy zaniedbując przy tym swoją córkę. Małej dziewczynce został jej jedynie Loki, rudowłosy przyjaciel, który rozumiał ją najlepiej. A przynajmniej tak jej się wydawało. Kiedy była smutna nie pocieszał jej, a kiedy nic się nie odzywała nie nakłaniał jej do rozmowy. Po prostu był, zawsze gdy tego potrzebowała i własną obecnością dodawał jej otuchy.
Jude robił wszystko, by morderca jego żony trafił do więzienia, jednak z nadejściem wojny zapanował chaos, a cała sprawa ucichła. Trzymane przez prawnika i prokuraturę dokumenty zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach i właśnie tego samego dnia, kilka godzin wcześniej zawitał do ich domu pewien mężczyzna. Ten sam, z którym prawnik rozmawiał pewnego niedzielnego poranka, gdy Layla jeszcze żyła. 
Lucy zapamiętała jedynie jego twarz, kiedy rudowłosy zamykając za sobą drzwi od gabinetu jej ojca spoglądał na nią z chciwym, nieprzyjemnym uśmiechem. Nigdy więcej nie widziała go na oczy, ale zrozumiała, że ten zły człowiek musiał coś zrobić, ponieważ Jude już nigdy więcej nie zajął się sprawą morderstwa swojej współmałżonki.
Z każdym dniem było coraz gorzej, wojna rozpętała się na dobre. Ludzie żyli w lęku przed napaściami i najazdami żołnierzy, dźwięk karabinów zbudzał sen z ich powiek, a odgłos nadjeżdżających czołgów napawał strachem. Aż w końcu, z początkiem marca 1940 roku cała południowa część Magnolii została zrównana z ziemią. Nie zostało po niej nic prócz gruzów i unoszącego się zapachu zgnilizny zmieszanej z metalem. Przeżyli jedynie nieliczni, w tym właśnie Lucy, lecz nawet wtedy nie mogła liczyć na wsparcie rodzica. Jak zwykle w takich momentach był przy niej Loki. Chłopiec pomógł uciec jej przed wrogiem, schować się, przeżyć, on sam natomiast zaginął. Za każdym razem wspominając ten moment miała przebłyski, tak nierealne, jakby to był jedynie zły sen...
Stała na cegłach, kamieniach i martwych ciałach, które przykrywały ziemię prawie na metr, a sadza i popiół wdzierały się do jej nosa wraz ze swądem śmierci setki niewinnych ludzi. Stała w szarym pustkowiu zupełnie sama, tylko gdzieniegdzie widziała rannych ludzi szukających pod gruzami swoich najbliższych. Płacz, krzyki, wołania w agonii jakie słyszała paraliżowały małą dziewczynkę. W dłoni trzymała jedynie złoty rewolwer z ostatnim nabojem - pamiątkę po swojej matce, którą udało jej się uratować, oraz dokument schowany w pluszowym misiu, którego miała pilnować. Rozglądając się na boki zaczęła głośno płakać.
-Loki! Loki! LOKI! Jej załamany od płaczu krzyk odbijał się echem na wiele metrów, niestety nie dotarł on do odbiorcy. Zamiast chłopca przyjechał po nią ojciec, który w chwili ataku był poza miastem, lecz gdy tylko usłyszał o tym co się wydarzyło, natychmiast wrócił do Magnolii. 
Lucy z tego koszmaru zapamiętała jedynie jedną dobrą rzecz : chwilę, w której ojciec przytulił ją po raz ostatni...

Nigdy więcej nie wrócili do południowej części miasta, która ucierpiała przez wojnę najbardziej. Wszyscy zamożni ludzie przenieśli się do centrum, a na przedmieściach zostali jedynie biedacy, żebracy, cygani i narkomani. Zamiast budować tam rodzinne domy, zaczęli stawiać baraki i obozowiska. I tak zostało do dziś, nawet nie wyremontowali do końca wszystkich dróg. Panuje tam syf i ubóstwo, a dilerzy, prostytutki i zbuntowana młodzież z bronią w dłoni chodzą tam w biały dzień, jakby nigdy nic. Skorumpowana przez Oracion Seis policja robi tam najazdy co najmniej raz dziennie, jednak nie przynosi to większych rezultatów - wszystko to jest jedynie pokazówką dla reszty mieszkańców Magnolii...

Gdy po ataku na południową Magnolię przenieśli się do centrum miasta, Jude stał się jeszcze bardziej oschły. Nie pocieszał Lucy, gdy ta dowiedziała się o zaginięciu Lokiego, a następnie o uznaniu go za martwego. Ojciec jakby nie poczuwał się i nie odczuwał potrzeby wspierania dziewczynki. Nawet po skończeniu wojny, gdzie wszyscy starali się odbudować miasto, jak i swoje życie pozostał nieczułym draniem, któremu zależało jedynie na pieniądzach. Z każdym dniem liczyły się dla niego coraz bardziej, aż w końcu przysłoniły mu cały świat, nie ważne było jakim kosztem je zdobywał i komu pomagał. Nie liczyła się nawet ona, jego własna córka...
Zapukała trzykrotnie w białe drzwi, po czym wkroczyła niepewnie do gabinetu prawnika.
-Chciałeś się ze mną widzieć?
Brunet siedząc za biurkiem nawet nie obdarzył jej spojrzeniem, nie odezwał się, tylko nieustannie wpatrywał się bez uczuć w zdjęcie, jakie przed nim stało. Gdy Lucy podeszła bliżej zobaczyła na fotografii swoją matkę, która uśmiechała się do nich ciepło zza drewnianej ramki.
-Zawsze miałaś z nią dobry kontakt, prawda? Zaśmiał się ponuro głaskając wskazującym palcem policzek kobiety na zdjęciu. Lucy w tym czasie zachowując powagę milczała. -Zawsze mówiła ci o wszystkim, byłaś jej oczkiem w głowie. Jej skarbem, któremu mogła powierzyć niemal wszystko...
-Do czego dążysz? Spytała nieco zaniepokojona córka. Wtedy opuchnięte z przepracowania oczy prawnika zmierzyły ją z niechęcią.
-Twoja matka miała w posiadaniu pewien... dokument. Zaczął odsuwając swoje krzesło do tyłu i wstając podszedł do okna. Splecione ręce za plecami pomagały mu przybrać prostą postawę, a zmartwiony wyraz twarzy bruneta odbijał się niewyraźnie w szybie. -Bardzo ważny dokument, o którym nigdy mi nie wspominała. Ale jestem pewien, że tobie...
-Aż tak nie ufałeś mamie? Wtrąciła się dziewczyna. -Naprawdę uważasz, że byłaby w stanie coś przed tobą ukrywać?
Między brwiami mężczyzny ukazała się bardzo widoczna zmarszczka. 
-Na co ci ten dokument? I dlaczego pytasz o to tak nagle... Kontynuowała, lecz ojciec nie uraczył jej odpowiedzią. -Czyżby kolejna sprawa dla Oracion Seis? Zakpiła z drwiną, choć wewnątrz aż trzęsła się ze złości. Jak nikt nienawidziła mafii, całym swoim ogromnym sercem. Chciała ich wytępić, wyplenić z miasta jak chwasty z ogrodu. Miała dość tego, że bezbronni, niewinni ludzie umierają na ulicach - tylko przez to, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Być może tak było i z jej matką i być może właśnie przez to tak bardzo chciała coś zmienić. Chciała zmienić to miasto, choćby miała zrobić to na własną rękę. Dlatego postanowiła zostać prawniczką, nawet, jeżeli musiałaby stanąć w sądzie przeciwko własnemu ojcu, który zapewne nadal będzie bronić morderców i złoczyńców...
-Prawnicy są po to, by pomagać ludziom... Wytłumaczył się Jude, lecz Lucy momentalnie wtrąciła się mu w zdanie.
-Prawnicy są po to, by wymierzać sprawiedliwość w sądzie!
-Nie zabawiaj się w Boga, to on jest od wymierzania sprawiedliwości. Nie my, zwykli grzesznicy...
-Od kiedy stałeś się taki wierzący? Blondynka zachichotała pod nosem bezczelnie, lecz zaraz spoważniała. -To jest ta twoja wymówka? To właśnie takie przekonania pozwalają ci bez wyrzutów sumienia pomagać mafiozom, a niszczyć życie niewinnym ludziom?
Cierpliwość prawnika była na wyczerpaniu, odwracając się do niej przodem ukazał swą rozwścieczoną twarz. -Miej choć krztę szacunku do własnego ojca...
Jego naszpikowane wściekłością słowa skruszyły dziewczynę i napełniły ją poniekąd pokorą. Pomimo to, nie była w stanie opanować swojego rozjuszenia. Czuła, że nadszedł odpowiedni moment, by wygarnąć ojcu co sądzi o jego postępowaniu.
-Może to właśnie dlatego matka nie obdarzała cię zaufaniem? Bo nie uważasz, że to dziwne, wręcz absurdalne, by powierzyła ważny dokument trzyletniemu dziecku zamiast swojemu mężowi? Niedorzeczność...
Pogrywała z nim i kłamała w żywe oczy, zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego więc, zamiast należycie ukarać swoją nieposłuszną córkę postanowił dać sobie na wstrzymanie, odetchnąć głęboko i wydechem wypuścić z siebie wszelki nagromadzony gniew. Wszystko dla jednego skrawka papieru...
-Czego chcesz w zamian.
Nagłe zdziwienie nastolatki wskazywało na to, że nie zrozumiała przesłania tych słów.
-Słucham?
-Czego chcesz w zamian za akt własności baru, który przekazała ci Layla. Pieniędzy? Znajomości? A może...
-Ty naprawdę uważasz, że jestem w posiadaniu tego dokumentu? Furknęła zdenerwowana, jednocześnie czując poniżenie. Własny ojciec traktował ją jak zwykłego kontrahenta, klienta, którego można przekupić. -To idioty...
-Nie kłam gówniaro! Wiem, że masz ten cholerny dokument! Jude wrzasnął tak głośno i tak nagle, że blondynka aż podskoczyła wystraszona. Kiedy jednak odważyła się spojrzeć ojcu prosto w oczy była tego pewna - on wiedział. Pewność siebie wręcz uchodziła z mężczyzny na wierzch. Nie miała wyjścia, dalsze udawanie nie miało sensu.
-Pomagasz tylko tym, dzięki którym coś zyskasz, a ja ... ja nie należę do tego typu człowieka. Wybacz więc, ale tym razem nie mogę cię wesprzeć...
-Na jakim ty świecie żyjesz?! Bez pieniędzy i wpływów będziesz kimś zwyczajnym... będziesz po prostu nikim! Nic w ten sposób nie osiągniesz! Zrozum, że chcę tobie pomóc...
-Ty chcesz pomóc wyłącznie sobie.  Stwierdziła Lucy.
-Nie pojmuję tego, jak ktoś posiadający moje geny, moją krew, może być tak głupi!
-Głupi? Warknęła Lucy, której również puszczały już nerwy. -To, że ktoś posiada inne poglądy i przekonania nie czyni go głupkiem! Moim zdaniem to ty jesteś głupkiem! Żałosnym głupkiem, który dla swoich korzyści sprzedałby nawet własną rodzinę! I nie potrzebuję ani twoich pieniędzy, ani wpływów... nawet nazwiska!
Wygarnęła to swojemu rodzicielowi patrząc mu prosto w oczy. I choć to powiedziała, nie uważała tak do końca. Może chciała tym zwrócić na siebie uwagę? Może chciała mu tym pokazać jak bardzo oddaleni są od siebie? Ze zniecierpliwieniem przyglądała się ojcu, ale on wyglądał, jakby kompletnie się tym nie przejął.
-W takim razie... Jude ponownie odwrócił się do okna i ze znudzeniem przyglądał się ciemnym chmurom, które zaczęły okrywać całe miasto. -Zabieraj wszystkie swoje rzeczy i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Nie dostaniesz niczego, ani moich pieniędzy, ani mojej pomocy. I skoro nawet nazwisko ci nie pasuję - proszę bardzo, zmień je sobie. Nie potrzebna mi taka córka, z której nie mam żadnego pożytku. Tylko przeszkadzasz mi w interesach...
Brązowe oczy dziewczyny otworzyły się szeroko i niemal od razu wypełniły się one łzami, jej usta zaś zacisnęły się w wąską linie. Miała wrażenie, że grunt odsuwa się pod jej stopami, bo nie tego się spodziewała. Co prawda nie ruszyło ją to, że ojciec chciał odebrać jej to, co wbrew pozorom należeć do niej powinno. Fakt, że nic nie znaczy dla własnego ojca, że jest mu niepotrzebna zabolał ją najbardziej...

Wtedy jeszcze nie wiedziała, czy cena "wolności" nie była zbyt wysoka. Obecnie zaś cieszyła się ze swej niezależności, którą otrzymała niespełna dwa tygodnie temu. Wciąż studiowała prawo jednocześnie pracując dorywczo w bibliotece McGarden, do tego udało jej się wynająć dwupokojowe mieszkanie w przystępnej cenie - wszystko układało się pomyślnie, takie życie w zupełności jej odpowiadało. Postanowiła zacząć nowy etap w North Fairies, gdzie prawdopodobieństwo spotkania się z ojcem było wręcz zerowe...
Ponownie wspominając Jude, na chwilę wyrwała się z zamyśleń. Znów ogarniała ją złość, oraz żal. Nie mogła przeboleć tego, co wyczyniał Heartfilia i jednocześnie nie mogła wyzbyć się tęsknoty za nim. Wciąż miała nadzieję, wmawiała sobie, iż jego słowa wypowiedziane w gniewie nie były do końca prawdziwe. Tak jak jej. Choć bała się tego, coraz częściej myślała o powrocie do domu. Pragnęła pogodzić się z ojcem, nawet jeżeli po tym wszystkim miałaby odegrać rolę córki marnotrawnej. Wciąż przekonana była swoich racji, wciąż uważała, że Jude postępował niewłaściwie, jednakże... to wciąż był jej ojciec. Jedyna rodzina, która jej została.
-Co ja mam robić... Westchnęła siadając na krawężniku i podkurczając nogi w kolanach oplotła je rękoma. Dopiero teraz, rozglądając się na boki zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Ile tak wędrowała po nieznanych zakamarkach miasta? Nie miała pojęcia, jednak między budynkami dostrzegła jaśniejące niebo. Już nie padało, a ona, choć nie była tego świadoma, już dawno zdążyła wyschnąć. Na ulicy nie znajdował się nikt, kogo mogłaby zapytać o drogę i po chwili zaczęła ogarniać ją panika.
-Aaaaaaa! Gdzie ja jestem! Przekonana, że nikt jej nie usłyszy jęknęła głośno i chwyciła się rozpaczliwie za głowę.
Wtedy niespodziewanie usłyszała hałas dobiegający zza rogu. Podniosła się i uśmiechnęła z ulgą, ewidentnie ktoś nadjeżdżał, więc mogła zapytać przejezdnego o drogę. Niestety jej uśmiech zniknął, gdy tylko zobaczyła wyjeżdżające z zakrętu czarne BMW, pędzące z setkę na godzinę. Nie zdążyła się nawet odsunąć, a samochód śmignął obok i przy okazji ochlapał dziewczynę pobliską kałużą od stóp do głów. Zszokowana dziewczyna, która dopiero co zdążyła wyschnąć znów stała przemoczona do suchej nitki, z wyraźnie zaskoczoną miną i skapującą brudną wodą z włosów.
-KTO CI DAŁ PRAWO JAZDY, KRETYNIE! Zawołała, gdy jej zdziwienie nieco opadło, jednak wydarła się na pustą ulicę, BMW zniknęło z jezdni tak szybko, jak się pojawiło.
-Cholera, no... Znów jęknęła spuszczając głowę w dół, ale dostrzegła coś białego po drugiej stronie ulicy. Biały labrador stał na przeciw niej i merdał radośnie swoim puszystym ogonem. Lucy rozejrzała się na prawo i lewo, ale pies wyraźnie wpatrywał się właśnie w nią. Speszyło to nieco dziewczynę, ale opamiętując się w końcu ruszyła w swoją stronę. Czuła jednak, że coś jest nie tak. Gwałtownie zatrzymała się i odwróciła do tyłu, a zza drzewem dostrzegła chowający się biały ogon. Przyspieszyła więc kroku i zaczęła przemieszczać się w coraz to ciemniejsze i ciaśniejsze zakamarki, ale za każdym razem gdy się odwracała, widziała za sobą kawałek białego futra.
-Co za uparciuch! Zawołała zbulwersowana i zaczęła uciekać. Biegła sprintem z dobre pięć minut aż zabrakło jej tchu, ale odwracając się w którymś z kolei zaułku, z radością stwierdziła, że zdołała uciec zwierzakowi.
-Hau-Hau! Donośne szczeknięcie tak ją wystraszyło, że podskoczyła w miejscu i pisnęła. Tym razem patrząc przed siebie, znów dostrzegła białego labradora. Pies wciąż machał ogonem na prawo i lewo, a z wyciągniętym na wierzch jęzorem wyglądał, jakby się do niej uśmiechał.
Poddała się, z głośnym westchnieniem kucnęła i oparła się plecami o ceglaną ścianę. Wtedy zwierzak podszedł do niej bliżej i usiadł na przeciwko, jego czarne radosne oczy wpatrywały się w twarz dziewczyny z zainteresowaniem. Nieco rozczulona blondynka wyciągnęła przed siebie dłoń i pogłaskała psa po łbie, jego jasna sierść okazała się wyjątkowo miękka.
-Gdzie jest twój właściciel? Twój dom? Spytała nie oczekując odpowiedzi, chwytając psa pod pyskiem dostrzegła brak obroży.
-Czyżbyś nie miał swojego pana? 
Ku jej zdziwieniu labrador schylił łeb i kładąc go na kolanach Lucy spojrzał na nią smutnym, tęsknym wzrokiem. Przez moment poczuła się jak on, jak bezpański pies - wyrzucona na bruk, niechciana, niepotrzebna...
Pod napływem impulsu przytuliła się do ogromnego psiaka i wtuliła w jego miękką sierść. Nie miała serca dalej przed nim uciekać, postanowiła po prostu iść przed siebie nie bacząc na jego towarzystwo. Tylko którędy miała się udać do swojego mieszkania, skoro nawet nie wiedziała gdzie jest?
Wstała zmartwiona i wyszła z zaułka, a zwierzę jak cień ruszyło tuż za nią. Wtedy ich oczom ukazał się oddalony za rzeką zarys Magnolia Center, w którym blondynka mieszkała większość swojego życia. Coś w niej pękło i postanowiła...
-Teraz, albo nigdy. Stwierdziła dodając sobie otuchy, a labrador jak wierny kompan dotrzymywał jej kroku. Obydwoje udali się w kierunku kancelarii prawnej Heartfilia. Po drodze minęła między innymi budkę telefoniczną, w której dostrzegła ludzką posturę, jednak nie zwróciła na nią uwagi i dalej szła w stronę wyznaczonego sobie celu.
...
Niebieskowłosa dziewczyna, ubrana w czarny policyjny mundur, w jednej ręce trzymała swój służbowy kapelusz, w drugiej zaś słuchawkę telefonu, którą przykładała do ucha. Dźwięk sygnału zdawał jej się dłużyć w nieskończoność, a mijające sekundy trwały dla niej wieczność.
-Hallo... W końcu usłyszała po drugiej stronie ochrypnięty i zaspany męski głos, a jej twarz wyraźnie złagodniała, jakby poczuła ulgę.
-Gajeel, musisz się natychmiast spotkać z Juvią!
Przez moment nikt jej nie odpowiadał, mężczyzna z którym rozmawiała musiał dokładnie przeanalizować jej słowa. Leżąc w swoim łóżku wychylił się nieco, by dostrzec godzinę na budziku.
-Jest czwarta rano, chyba oszalałaś...
-A co takiego robisz, że nie możesz przyjść do Juvii? Spytała jakby nigdy nic.
-Śpię do cholery, a co mam robić o tej godzinie!
-To wieczorem! Spotkaj się z Juvią wieczorem! Nalegała policjantka. -To bardzo ważne... Dodała błagalnym tonem.
-No niech ci będzie. Tam gdzie zawsze, o tej co zawsze...

- - - - - - - - - -

Z workiem na głowie nie widział nic. Nic też nie słyszał, jedynie czuł, jak jego związane ciało przechylało się na boki w skutek pędzącego pojazdu, w którym się znajdował...
Dlaczego to zrobił? Dlaczego powiedział im o Lucy? I dlaczego nie czuł się z tym źle?
Choć była jego córką nie poczuwał się do zmartwienia. W końcu posłał ją do diabłów, wydziedziczył z rodziny i sam nawet nie miał pojęcia gdzie się teraz podziewa. Nie interesowało go to, a w owej sytuacji w jakiej się znalazł nawet cieszyło. Mógł bezkarnie zrzucić wszystko na dziewczynę, ponieważ był przekonany, że jej nie znajdą. Przynajmniej tak tłumaczył swoje tchórzostwo, którym wykazywał się regularnie od ostatnich piętnastu lat...

Otwierające się drzwi ukazały rudowłosego mężczyznę w całej krasie. Jego jasny garnitur idealnie dostosowywał się do miedzianego odcienia włosów, czarnych oczu i wrednego uśmiechu, który nie zwiastował niczego dobrego. Za nim, poza gabinetem, dostrzegł twarz swojej małej córeczki, już teraz tak bardzo podobnej do swojej matki, jego zmarłej żony...
Jednak z zamknięciem drzwi, zniknęła również zaskoczona twarz Lucy, a Jude momentalnie wyrwał się ze smutnej melancholii.
-Czego tu znowu chcesz, Erigor?

Właśnie tak, piętnaście lat temu, gdy widział Erigora po raz ostatni, wyglądał on zupełnie inaczej. Obecnie zmyliły go białe włosy, przez które nie poznał mafiozy. Ale powinien go poznać, nie tylko po głosie. Jego nikczemny uśmiech nie zmienił się w przeciągu owych lat ani o ksztę i nawet twarz zasłonięta włosami do połowy nie była w stanie tego skutecznie ukryć...

-Cóż za nieprzyjemne przywitanie, prawniku. Zakpił Erigor. -Jak tam sprawa morderstwa twojej żony? Spytał nagle, z zupełnie obojętnym tonem. -Mam nadzieję, że pójdzie lepiej niż rozprawa Makarova...
-Czego chcesz! Brunet zacisnął mocno pięści i uderzył nimi o blat biurka. Jego mordercze spojrzenie przeszywało mafioze na wskroś.
-Skoro nalegasz...Chciałem dowiedzieć się, czy wiesz już, kto jest odpowiedzialny za śmierć pani Layli. Ale sądząc po twoim wyrazie twarzy, to chyba już wiesz...
Prawnik mu nie odpowiedział, lecz z jego oczu dało się czytać jak z otwartej księgi.
-Taaak, właśnie takim spojrzeniem obdarza się osobę, którą chcę się zamordować! Zaśmiał się rudzielec podchodząc bliżej. -I tak, to my ją zabiliśmy...
-Ty...! Jude chciał już rzucić się na przybysza, jednak lufa pistoletu wymierzona w jego czoło zdołała go powstrzymać.
-Siadaj. Warknął gangster, a zaskoczony brunet nie mając wyjścia posłuchał jego "prośby".
-Chcesz pracować dla Oracion Seis?
-C-co proszę?! Wyjąkał oburzony Heartfilia.
-Nie odczujesz dużej różnicy, bo będziesz robił to co dotychczas. Z tą tylko zmianą, że od teraz będziesz pracować dla nas i na naszą korzyść.
-To duża różnica! Nie będę pracować dla mafii, która zabiła moją żonę!
-To zasługa Grimoire Heart, nie nasza. Zaśmiał się rudzielec. -Chociaż wtedy właśnie należałem do Grimoru, ale kogo to teraz obchodzi? Mnie? Ciebie? Ją na pewno nie, bo już nie żyje i nic tego nie zmieni!
-Ty gnoju...
-Uważaj na to co mówisz. Ton Erigora momentalnie stał się oschlejszy, a spluwa niebezpiecznie dotknęła czoła prawnika. -Ale powiedz tak szczerze... Jego głos znów nieco złagodniał. -Co ci da mszczenie się, lub trzymanie urazy? Zapominając o tym, możesz stać się najbogatszym i najbardziej wpływowym prawnikiem w całym mieście. Nie musiałbyś się martwić się o pieniądze, zyskałbyś sławę i władze... A i nie zapominaj o tym, że twoja żona została zastrzelona, ponieważ nie chciała nam pomóc...
Jego ostatnie słowa podziałały na Judego jak kubeł zimnej wody. Cały pigment zszedł z jego twarzy, a strach wypełnił jego tęczówki.
-Bogaty... Znany... Wpływowy... Tylko zapomnij o jednym incydencie. Co to za różnica dla kogo pracujesz, czasu już nie cofniesz... Słowa przybysza dźwięczały w uszach bruneta jak szept hipnotyzera. Zastanawiał się nad czymś przez jakiś czas, aż w końcu zrezygnowany, z poczuciem nienawiści i obrzydzenia do samego siebie sięgnął do szuflady biurka i podał mafiozie dużą, beżową kopertę. Rudowłosy w mig się przekonał, że znajdują się tam wszystkie dowody na zabójstwo Layli Heartfilii.
-Liczę na owocną współprace! Zawołał wyraźnie zadowolony Erigor na odchodne i zabrał ze sobą kopertę.
-Bym zapomniał... Wtrącił gangster, a Jude uniósł głowę, którą od dobrej minuty chował w opuszczonych dłoniach. -Raczej się już nie zobaczymy i nie powinniśmy prosić cię o nietypowe przysługi, jednakże... jeśli poprosimy cię o coś, lepiej, żebyś nas nie zawiódł.

Z początku ciężko było mu się dostosować do takiego życia, lecz wszystko stało się kwestią przyzwyczajenia i oswojenia z rzeczywistością. Czas mijał, a Judowi było coraz łatwiej. Luksusy, w których zaczął się pławić jedynie mu to ułatwiały, a na przeszkodzie stała mu tylko jedna rzecz - Lucy. Dziewczyna podobna do Layli niemal pod każdym względem bezustannie przypominała mu zmarłą żonę. Przypominała mu, jak bardzo się stoczył, jak złym stał się człowiekiem. Bo nie można nazwać siebie prawym obywatelem, czy dobrym człowiekiem, skoro współpracując z mordercami swojej ukochanej nie odczuwa się żadnych wyrzutów sumienia ani oporów?  Jednak dzięki życiu w dobrobycie wyzbył się ich w mgnieniu oka, wszak wykonywał jedynie swoją pracę. Starał się z całych sił, by zapomnieć o bolesnej przeszłości, którą jedynie córka, samą sobą przypominała mu za każdym razem, gdy pokazała się mu na oczy. Dlatego chyba tak bardzo jej nienawidził, przelewał na nią całą pogardę i gniew, którym obdarzał sam siebie. Bo kiedy jej brązowe oczy, tak podobne do tych, które miała Layla nie wpatrywały się w niego z wyrzutem wszystko było łatwiejsze, a przyswajanie takich wymówek stawało się banalnie proste. Wtedy wydawało mu się, że nie robi nic karygodnego, że jedynie jest człowiekiem, który nie żyje przeszłością. A przecież skupianie się na celach dni dzisiejszych bez rozpamiętywania o dawnych czasach nie jest czymś złym...

Nagłe szarpnięcie pojazdu, w którym się znajdował wyrwało go z zadumy. Do jego uszu dobiegł odgłos rozsuwanych drzwi furgonetki, a zaraz po tym poczuł kolejne szarpnięcie. Ktoś wyciągnął go siłą z wozu i wywlekł na zewnątrz, czuł chłodny poranny wiatr przesiewający jego ciało. Zanim jednak zdążył zmarznąć musiał znaleźć się w jakimś pomieszczeniu, gdyż zrobiło się cieplej i ciszej. Trzy pary kroków, łącznie z jego własnymi odbijały się echem od ścian, których nie widział i nic poza tym nie przerywało panującego wokół spokoju. Dopiero skrzypnięcie kolejnych drzwi i popchnięcie go do przodu sprawiło, że serce prawnika zabiło jeszcze szybciej niż dotychczas.
-Czas, żebyś wreszcie poznał osobę, dla której pracowałeś tyle lat... Znajomy głos Erigora ledwo dotarł do Judego zza lnianego worka, ale zaraz po swoich słowach białowłosy zdjął porwanemu nakrycie głowy.
Klęcząc na marmurowej posadzce zobaczył nad sobą kryształowy, ogromny żyrandol. Cały pokój, w którym się znalazł zachwycał swoją wielkością i przestronnością, zaś nikła ilość mebli zadziwiała nowego przybysza. Nie na tym jednak Jude skupił głównie uwagę. Przy długim prostokątnym stole, na samym jego końcu zasiadał starszy mężczyzna, jego twarz przyozdobiona bliznami i zmarszczkami była lekko zasłonięta białymi, opadającymi na policzki włosami. Osobnik był rosły, barczysty, i choć siedział łatwo można było stwierdzić, że należy również do osób wysokich. Najgorsze były jego oczy - czarne, wręcz mroczne stwarzały pozory złych i zepsutych do szpiku kości.
-Don Zero...
(po raz kolejny mam ochotę udusić Mashime za wymyślanie tak durnowatych rzeczy xD "Zero" wtf, kto tak się nazywa :D)
Szef mafii obdarzył ich dziwnym uśmiechem.
-Witaj w moich skromnych progach, Jude Heartfilia.

- - - - - - - - - - 

Zmierzając w stronę kancelarii ojca cała była w nerwach. Centralna część miasta, w której się obecnie znajdowała powoli budziła się do życia - samochody dostawcze zawoziły świeże pieczywo z piekarni, w niektórych mieszkaniach paliły się światła...
Była zmęczona po nieprzespanej nocce, spędzonej poza domem, lecz napięcie jakie ją ogarniało nie pozwalało jej być sennym. Zastanawiała się, co porabia jej ojciec, czy śpi, a może jednak pracuje, czy za nią tęskni, czy martwi się o nią... Bała się odpowiedzi, ale nie potrafiła przestać łudzić się nadziejami, że jednak Jude żałuje tego co się stało.
Wreszcie znalazła się pod kancelarią prawną Heartfilii, miejsca pracy jej ojca jak i jego mieszkania, a niedawno jeszcze i jej miejsce pobytu. Był to niski budynek z ciemnej cegły, w którym teraz nie paliły się żadne światła, a drzwi frontowe były lekko uchylone. Widząc to jej niepokój wzrósł oraz zmienił swoje źródło. Jej ojciec był osobą odpowiedzialną, nigdy nie zostawiłby otwartych drzwi...
Niepewnie podeszła do wejścia mieszkania, ale pies, który towarzyszył jej przez całą drogę przecisnął się na niskich schodach i wbiegł do wewnątrz kancelarii otwierając przy tym drzwi na oścież.
-Cz-czekaj! Lucy zawołała zdziwiona i wkroczyła za nim do środka, ale widząc obecny stan mieszkania gwałtownie się zatrzymała. Większość mebli była zniszczona, a dokumenty w biurze porozrzucane były po całej podłodze. Dostrzegła też ślady krwi na biurku, przez co chwyciła się za usta z przerażenia.
Nagle zadzwonił telefon, a dźwięk aparatu tak ją wystraszył, że poczuła przechodzącą przez jej ciało falę dreszczy. Roztrzęsiona wciąż zadawała sobie pytanie "co tu się stało", nogi odmawiały jej posłuszeństwa, a szerzej otwarte oczy rozglądały się po wnętrzu z niepokojem. Telefon jednak dzwonił tak natarczywie, że wreszcie przemogła się i podniosła czarną słuchawkę.
-S-słucham... Wydukała drżącym głosem, miała złe przeczucie. Bo kto mógł dzwonić o tak wczesnej porze, jak nie sprawca tego, co tu zobaczyła?
-Lucy Heartfilia, jak mniemam? Męski głos, który usłyszała był wyjątkowo miły i spokojny, nie straciła jednak czujności.  -Musiałaś być nieźle zaskoczona widząc mieszkanie w takim stanie...
Nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić zerknęła za siebie, na tle zrujnowanego mieszkania zobaczyła białego labradora, który siedząc na stercie połamanego drewna przyglądał się jej z pytającym wyrazem pyska.
-Kto mówi? Odezwała się w końcu, z większą pewnością siebie. W odpowiedzi usłyszała w słuchawce cichy chichot.
-Nazywam się Bora. Przedstawił się z rozbawieniem. -Chciałbym się z tobą spotkać, gdyż mamy do omówienia pewne kwestie...
-O co ci chodzi?! Warknęła zdenerwowana, cały strach jaki ją jeszcze przed chwilą ogarniał zaczął ustępować złości. -I gdzie jest mój ojciec?!
-Spokojnie, twojemu ojcu nic nie jest. Przynajmniej póki co... Tłumaczył mężczyzna, a palce dziewczyny mocniej zacisnęły się na telefonie. -Bądź proszę gotowa w poniedziałek o dwudziestej, przyjadę po ciebie. Ubierz się jakoś ładnie, nie lubię rozmawiać o interesach w obskurnych spelunach i nieciekawych miejscach.
-Ale...
-I weź ze sobą akt własności baru "Pod wróżkowym ogonem". Chyba, że nie chcesz już zobaczyć swojego tatusia?
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła, czy przerażona. Po prostu sparaliżowało ją to, co usłyszała.
-No i chyba nie muszę cię prosić o to, byś nie zgłaszała zaginięcia Judego na policji, prawda? Niech to będzie nasza taka mała tajemnica... No to do zobaczenia jutro na randce! Zawołał na koniec i zanim blondynka zdążyła się odezwać, Bora zerwał połączenie. Musiało minąć trochę czasu, zanim Lucy odzyskała zdrowy rozsądek, a gdy to się stało odłożyła słuchawkę z takim impetem, że tarcza telefonu aż głośno zadźwięczała.
-Cholerne Oracion Seis! Wrzasnęła zduszonym głosem, świadczącym o tym, że zbiera się jej na płacz. -Tato, w coś ty nas wpakował...

- - - - - - - - - - 

Słońce zaczęło wystawać ponad horyzont, a ciemne niebo powoli nabierało przeróżnych barw. Większość ludzi w Magnolii jeszcze spała, albo dopiero co budziła się ze snu, jednak byli też tacy, którzy w tą sobotnią noc nie zmrużyli nawet oka.
Na przykład taka Lucy Heartfilia, która obecnie wylewała potok łez wtulając się do bezpańskiego psa.
Albo Natsu Dragneel i Gray Fullbuster, którzy znajdując w bagażniku skradzionego samochodu małą fortunę nie mogli przestać się ekscytować.
I Juvia Loxar, która nie mogła się doczekać wieczornego spotkania z niejakim Gajeelem.
Albo Laxus Dreyar, który zastanawiał się, jak wyjaśnić Canie zniknięcie jej samochodu, czy Gildarts Clive, który pilnował blondyna, by ten nie wymknął się cichaczem do łóżka jego córki.
Nawet Erza Scarlet, której tęsknota za dawnym przyjacielem nie pozwalała usnąć.
Niezależnie od godziny, w Magnolii zawsze znajdzie się ktoś, kto nie śpi.
...
-Co za sobotnia noc... Mruknęła do siebie Alberona, oparta plecami o framugę drzwi jej pokoju. Ona też nie spała, wolała swobodnie podsłuchać rozmowę między Gildartsem, a Laxusem. I nie żałowała tego, bo usłyszała wiele ciekawych słów.
-A samochodem zacznę się martwić jutro... Wymamrotała i upiła kolejnego łyka whisky z gwinta. -... jak się wreszcie wyśpię.



Wielu rzeczy nie sprawdziłam, kilku nie pozmieniałam... Ale mam już dość tego rozdziału :D Przez brak czasu pisałam go kawałek po kawałku i już po prostu nie mogę :P
Mapki nadal nie ma, zakładka postacie po tym rozdziale jest nieruszona... Jednak poprawie to wszystko jeszcze dziś. A przynajmniej tą zakładkę z postaciami.
Niektórzy narzekali na brak Lucy, to proszę, prawie cały rozdział o niej. Mam nadzieję, że treść jak i jego długość przypadnie wam do gustu ;) :*


11 komentarzy:

  1. Oo widzę, że rozdział na prawdę spory napisałaś. Tak masz rację , trochę mi Lucy brakowało i wyczekiwałam długo,aż coś się o niej pojawi ,myślałam o jakieś najmniejszej wzmiance , ale postarałaś się i sporo o niej napisałaś :) Tak piszę komentarz i jeszcze nikt przede mną swojego nie zamieścił :O czyżby pierwszy raz udało mi się być pierwszą (?) To się okaże ^^. Okej,a przechodząc do rozdziału. W którymś momencie na początku słowa się jakoś rymują i tak fajnie to wyszło :D Cóż jeśli chodzi o początek to mam pewne podejrzenia jeśli chodzi o pana z blizną. Jude, nigdy go nie lubiłam , jak wg mógł coś takiego powiedzieć. Wydać własną, rodzoną córkę. Śmierć na stosie dla niego ! Piszę komentarz i czytam bloga, żeby od razu wszystkie rozwiązania i odczucia pisać ^^.
    Tak tylko nasza blondynka mogła iść w ten deszcz. I ten most pamiętny.. No właśnie znowu ten jej nie wydarzony ojczulek, jak można się własnym dzieckiem nie interesować , no są pewne granice w końcu :C Dobrze,że choć trochę się potem zainteresował. Loki wybawiciel, dobrze że chociaż on przy niej był. Taki cichy anioł. Szkoda,że zaginął. Taka młoda , a już tyle śmierci widziała, to dziwne,że psychika jej nie siadła xd Hah, zgadłam :) A jednak to Lucy ochlapali. Z resztą tylko ona mogła się zgubić , przypomina mi tutaj trochę Natsu. Też chcę tego pieska , to było urocze jak czytałam ten moment.Łezka się kręci w oku. Co jak co, ale jedno mogę powiedzieć , że Jude jednak kochał w jakimś stopniu Layle. Przez jakiś czas starał się nawet udowodnić kto ją zabił.
    -Cholerne Oracion Sein! << Tak to dokładnie opisuje mój wstręt do nich :D Myślę podobnie jak blondynka. Końcówka najlepsza jak z jakiejś książki *-* Ciekawi mnie co będzie w następnym rozdziale. I wg cała przyszła mafia :33 już sobie ich wyobrażam , każdy tyle przeżył całą pokaźną paletę wspomnień złych. Szkoda , że tych dobrych jest tak mało :c Ale są silni !
    Cóż piszę ten komentarz 2 godziny już , ale jak zwykle nie wiem co by tu jeszcze napisać. Więc nie przedłużam już , bo inni pewno napiszą dłuższe. Życzę weny ! I abyś już nie musiała się męczyć nad następnym rozdziałem :) Liczę na więcej akcji w następnym :*
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytawszy cały rozdział stwierdziłam jedno - Jude to najgorsze ścierwo w całym opowiadaniu i nie trawię go, ba wręcz nienawidzę. Jak można tak traktować córkę? Jak można zapomnieć o śmierci żony i pracować dla jej zabójców? Jak można być tak nieludzkim i zapomnieć o uczuciach? I właśnie taki człowiek, dla którego liczą się tylko pieniądze, pokazuje w obliczu zagrożenia, jaki jest naprawdę. Zwykły tchórz, bez krzty sumienia, wydał własną córkę, by chronić swój tyłek. Jakim debilem za przeproszeniem trzeba być, by tak postąpić >.< Przepraszam za moje zbulwersowanie się, ale inaczej zareagować na postępowanie rodziciela Lucy nie umiem. Niech zginie śmiercią tragiczną ._. Dobra, ogarniam się :))))
    Lucy, Lucy, Lucy tyle Lucy! Tyle wygrać. Miałam łzy w oczach, czytając o tym, ile musiała przejść. Śmierć matki na jej oczach, jej jedyny przyjaciel zginął, chroniąc go, ojciec- jej jedyna rodzina odrzucała ją, traktowała jak wyrzutka, nic niewartą dziewuchę. Cholernie mi smutno - niemalże jak podczas czytania o śmierci Igneel'a :C
    Blondynka poszła do kancelarii ojca, chciała się z nim spotkać, pogodzić się, a tam zastała wnętrze w takim stanie. A w dodatku zadzwonił ten telefon... Ten przeklęty Bora :C Kazał się jej ładnie ubrać i jeszcze twierdzi, że to randka >.< O Natsu, przybywaj i ratuj swoją księżniczkę z tarapatów <3 Tak, tak moja wybujała wyobraźnia już się zamyka ^^ :O
    Teraz najbardziej mnie ciekawi, kiedy Lucy spotka się z Natsu :C Czy niedługo, czy później- a najważniejsze w jakich okolicznościach.
    Twój blog mnie coraz bardziej wciąga i jaram się jak małe dziecko na zabawkę :D
    Wczułam się już w ten klimat serii i serce ciągle krzyczy :"Więcej."
    Ogromnie się cieszę, że Twoje rozdziały są tak długie, bogate w treść i akcję i zaspokajają mój "głód". :3
    Kochana, Życzę Ci dużo weny i pomysłów. :**
    Pozdrawiam
    P.S Twoje soundtrack'i są świetne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Yasha, zamiast Kageyama na pocżatku gdzieś napisałaś Shikamaru xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Za ten rozdział należą ci się brawa, spisałaś się znakomicie i wprawiłaś mnie w genialny nastrój :D Na początku było lekkie rozczarowanie, bo bardzo przyzwyczaiłam się do Laxany w twoim opowiadaniu, ale szybko zaczęłam czytać z prawdziwą ciekawością :)
    Dlaczego Lucy odebrała ten cholerny telefon? Może gdyby tego nie zrobiła, Jude już by nie żył, ale mimo wszystko.. nieźle się wkopała, biedna. Wątek skojarzył mi się trochę z polskim filmem "Dług", chociaż fabularnie prawie wcale do niego niepodobny.
    Piesek! Wyobraziłam sobie dużego, białego labradorka człapiącego przy Lucy.. I ten widok bardzo mi się podoba. Coś czuję, że jej nowy przyjaciel może jej nie jeden raz pomóc, jeśli wiesz o co mi chodzi ;)
    Nie przedłużając, życzę ci straaasznie dużo weny, wolnego czasu, spokoju, najlepszej herbaty i co tam ci potrzebne :D Pamiętam że parę rozdziałów wcześniej pisałaś, że mało osób interesuje się tym blogiem, czy coś w ten deseń, więc po raz kolejny (o ile najdą cię takie niedorzeczne myśli) powtórzę, że jesteś genialna i że to mój ulubiony blog ;>
    Buziam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i jak mogłam zapomnieć! Shikamaru, mój ty ulubieńcu :D Yasha, obiecaj że napiszesz też cosik o Temari. Błagam ;)

      Usuń
  5. Już wam wyjaśniam - Kageyama na blogu będzie się nazywać Shikamaru :D Dlaczego, to chyba pisać nie muszę... Czasem będę zmuszona wymyślić imiona bądź nazwiska bohaterów ze względu na ich brak w kanonie, ale wszystko będzie ładnie opisane w zakładce "Postacie" za którą zaraz się biorę - żeby nikomu nic się nie pomieszało ^.^
    Więc Bea, to nie Shikamaru z Naruto :P I postaci, choć będzie tu bardzo sporo, to nie planuje wstawiania tu kogoś innego niż z mangi/anime Fairy Tail.
    I dziękuje wam za te wspaniałe komentarze, które bardzo podniosły mnie na duchu i ogromnie zmotywowały. Tego było mi trzeba, bo ostatnio co raz bardziej zaczynam wątpić w siebie i całe to moje pisanie :P Ale teraz to aż mam ochotę się wziąść za 12 rozdział :D :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No no, ale trafiłam, idealnie.dzisiaj rozdział dodany :D
    I już tyle komentarzy ;O
    Kiedyś będę pierwsza! :D
    Chociaż u Ciebie to będzie trudne, bo tyle ludzi czyta ^^
    No to tak...
    Fajnie, że Lucy już jest, w końcu, bo się za nią stęskniłam :D
    Teraz mam duużo rzeczy, na które czekam:
    -wszyscy się ze sobą spotkają,
    -Lucy spotka Natsu,
    -Jellal się odnajdzie,
    -Erza rzuci posługę.
    Nawet Laxus tu jest
    Gildarts go pilnował żeby nie wskoczył do łóżka Cany xDDD
    Przepraszam, ale Laxus może wskakiwać tylko do mojego łóżka ;>
    A i jeszcze czekam na +18 ! ^^
    Zboczuszek ja :D
    Też chcę białego labladora, Lucy podziel się :3

    OdpowiedzUsuń
  7. mało czasu mam ostatnio, więc z anionima piszę :D
    rozdział jest genialny :3
    Jude jest dupkiem, a Lucynkę polubię chyba nawet bardziej niż w mandze :D (skąd się tu wziął ten pieseł? czyżby jakiś zwierzak Lokiego?? :>)
    no i o co chodzi z Gajeelem i Juvią? błagam, niech oni się okażą tylko przyjaciółmi...
    i chyba jestem chora, ale rozwalił mnie tekst o tym, że Layli nic już nie robi różnicy xD
    dobra, starczy, bo się znowu gdzieś spóźnię xD życzę weny Yasha :)
    pozdrawiam, Sasha

    OdpowiedzUsuń
  8. Yashuś, przeczytam jutro, bo muszę jeszcze napisać rozdzialik i się wyspać przed jutrzejszym strasznym dniem D: Wybacz Mi ._. Jestem taka zUa ._. Do zobaczenia i buziaki! ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Na początku chcę przeprosić za to, że nie komentowałam... Po prostu nie nie miałam siły niczego czytać... Ale baaardzo mi się podobało jak już przeczytałam. ^^
    Czekam na więcej momentów typu: "Okradliśmy ogrodnika, zwinęliśmy auto i okazało się, że jest pełne kasy..." =3
    Weny~! Nyrim :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochane, nie powiem, bo wasze komentarze bardzo mnie motywują i ogromnie cieszą, ale nie musicie przepraszać za ich brak czy napisanie go później - przecież nikt was do tego nie zmusza xD A akcji typu "okradliśmy ogrodnika, zwinęliśmy auto i okazało się, że jest pełen kasy" z czasem będzie coraz więcej i możecie się tego spodziewać w duuużej ilości ^.^

    OdpowiedzUsuń

Wasze komentarze cieszą mnie jak mało kogo, jednak nie zaklepujcie miejsc. To nie ważne, kto jest pierwszy, kto ostatni. Takie wpisy zostaną usunięte.
Wszelkie pytania kierujcie do spamownika.
A jak przeczytałeś rozdział, to pozostaw po sobie ślad.
Jesteś anonimem? Podpisz się jakoś.

Całusy dla was śle z góry wdzięczna Yasha ^.^