12 lip 2018

Rozdział 44 "Alvarez"

No to jedziemy z tym koksem, dziuby! 

Heh, nie wierzę, że dziś już 12-sty... Że to już piąte urodziny bloga :o! 
Bloga, które miał swoje wzloty i upadki, gdzie rozdziały były lepsze lub gorsze... Lub w ogóle ich nie było. Ale finito z tym. Miałam dużo czasu na przygotowania i teraz wszystko powinno być jak należy! 

Przyznam szczerze, że sporo myślałam o tym, co tu wykombinować z okazji dzisiejszego jubileuszu. Nie wymyśliłam zbyt wiele, ale jednak na coś tak :D. Ogólnie Yasha powraca, reaktywacja przez duże R!

- Rozdziały, rozdziały, rozdziały. Chcecie wiedzieć, kiedy będzie następny? Zapraszam do Archiwum, macie tam całe kalendarium xD.

- Oczywiście nie można zapomnieć o Plejadzie Gwiazd i Jokerach, które tak przypadły wam do gustu :D.

- "Bar" to mało? No to zapraszam >LINK< tutaj! Mile widziany jest każdy, choć radzę przed rozpoczęciem przygody z nowym opowiadaniem przeczytać opis bloga :P. Szczególnie ucieszą się fani NaLu, klimatów sensacyjnych z dużą dawką akcji oraz pasjonatów mocnych +18 (jak to brzmi xD). Tak, to opowiadanie bardzo odbiega od wszelkich norm :P. 

Może to niewiele, jednak w to wszystko włożyłam dużo serca i poświęciłam wiele godzin. Prócz Plejady - na to przyjdzie czas 😎.

Nie przedłużając... Miłego czytania!!!
( W ostatnim poście informacyjnym zapomniałam o czymś wspomnieć - pojawią się nowe postacie, których osoby nie czytające mangi nie skojarzą. Ale jak stali czytelnicy dobrze wiedzą, prócz imion i nazwisk, ewentualnie nazwy "organizacji", tu nic nie ma wspólnego z kanonem, także bez obaw, wszyscy się w tym odnajdą ;) )


 


23 marca 1955.



– Nie wierzę! Lucy? A co ty tu robisz?!
Heartfilia, która siedziała pod wiatą na przystanku autobusowym, spojrzała na stojącą przed nią osobę. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, jednocześnie nie kryjąc radości na widok koleżanki.
– Yukino! – zaśmiała się z niedowierzaniem i wstała z miejsca. – Mogłabym ciebie spytać o to samo!
Dziewczyny objęły się przyjaźnie, nie zważając na ludzi zmierzających ich zaciekawionym wzrokiem.
– Jeśli masz chwilkę, to chętnie ci odpowiem przy kawie – zaproponowała Aguira.
– Cóż... – Lucy zagadnęła niepewnie, spoglądając na naręczny zegarek. – W sumie to słyszałam, że niedaleko stąd serwują niezłą kawę, a nie miałam czasu tego sprawdzić.


Zajęły stolik tuż przy oknie, skąd Lucy miała idealny wgląd na wieczorną, jedną z ruchliwszych ulic w Onibus. Zaglądała na nią raz po raz, lekko znudzona wydłużającym się spotkaniem z koleżanką ze studiów. Yukino z początku zasypywała Heartfilię serią pytań: co tu robi, dlaczego się wyprowadziła do innego miasta, gdzie pracuje, dlaczego porzuciła karierę prawnika. Na wszystko Lucy odpowiadała zdawkowo jak tylko mogła, by nie urazić rozmówczyni. Wystarczyło jednak wypowiedzieć jedno magiczne zdanie, by nieświadomie otworzyć puszkę pandory. „A co u ciebie?” było ostatnim zdaniem, jakie Lucy zdołała wypowiedzieć w przeciągu ostatnich trzech kwadransów; Yukino nadawała niczym niekończąca się katarynka. Całe szczęście, że plotki nie kłamały i kawa w tej kawiarni była naprawdę wyborna. Po ciężkim dniu w pracy była jak znalazł.
Heartfilia zdążyła już zapomnieć o powodzie, dla którego Yukino zjawiła się w Onibus. Zapomniała wielu rzeczy, o których mówiła Aguira, jednak jedno jej słowo sprawiło, że Lucy natychmiast przeniosła wzrok ze starszego małżeństwa, przechodzącego obok kawiarni, i skupiła całą swoją uwagę na koleżance.
– Co ty powiedziałaś?
Zarumieniona z zawstydzenia Yukino objęła mocniej swój kubek z kawą.
– Tak wiem, jest o wiele starszy ode mnie i do tego żonaty, ale są bezdzietni. Proszę, nie patrz tak na mnie, na prawdziwą miłość nie...
– Nie o to pytałam – przerwała Lucy. – Mówiłaś, że kim on jest?
– Ach, o to ci chodzi – zachichotała Aguira. – Ma tam jakieś swoje interesy.
– Swoje interesy? Spotykasz się z gangsterem, dobrze słyszałam?! – Heartfilia szepnęła ze zniesmaczoną miną.
– Zaraz tam gangster, tak mi się tylko powiedziało... – Yukino machnęła ręką. – W Magnolia City nadeszły naprawdę ciężkie czasy, to trzeba sobie jakoś radzić. Poza tym słyszałam, że zajmowałaś się sprawą Makarova Dreyara, więc pewnie wiesz to i owo. Do tego cały ten incydent z twoim ojcem... Nawet nie zdążyłam złożyć ci kondolencji. Na prawdę mi przykro z tego powodu.
Lucy ponownie zerknęła na zatłoczoną ulicę przez nieco pomuzganą szybę. O rozprawie Dreyara pisano we wszystkich magnolskich gazetach, tak samo śmierć znanego prawnika nie była wielką tajemnicą, jednak skoro Yukino ma obecnie takie „znajomości”, nie wiadomo o czym jeszcze wiedziała.
– Nic nie wiem i wiedzieć nie chcę. Wyjechałam między innymi po to, by się od tego wszystkiego odciąć – zarzekła stanowczo Heartfilia. – I proszę, nie wspominaj nikomu o naszym spotkaniu.


Lucy przetarła oczy, piekące ze zmęczenia. Wyprostowała zgarbione dotąd plecy na oparciu krzesła i spojrzała na ścienny zegar. Dochodziła pierwsza w nocy. Przeciągnęła się i zabrała z biurka dopiero co napisany list do Levy McGarden – drugi, odkąd wyjechała z Magnolia City. Beznamiętnie przesuwała wzrokiem po nudnych w jej mniemaniu zdaniach, lecz kiedy na końcu dotarła do miejsca, w którym powinien znajdować się jej aktualny adres, znów poczuła pieczenie powiek. Tym razem nie ze zmęczenia. Przetarła wilgotne oczy i z lekko zniesmaczoną miną odrzuciła list z powrotem na biurko.
Minęło pół roku, odkąd wyjechała z rodzimego miasta do Onibus. Przez cały ten czas nie miała kontaktu z nikim z Magnolia City. Gazety, do których miała dostęp, nie opisywały wydarzeń z północnej części kraju. W wiadomościach również słyszała zaledwie znikome informacje. Tak właśnie chciała – odciąć się od przeszłości, rozpocząć nowe życie. I co osiągnęła przez ostatnie pół roku? Czym mogła pochwalić się Levy w liście?
Obecnie trudniła się jako kelnerka w restauracji „Alvarez”, mieszczącej się w centrum miasta. Wynajmowała pokój u jednej z koleżanek, z którą pracowała. Rzuciła palenie oraz zapisała się kurs samoobrony w pobliskiej siłowni. I choć usilnie próbowała zapomnieć o swojej przeszłości, wystarczyło dziś spotkać swoją dawną znajomą ze studiów, by wszystko wróciło do niej ze zdwojoną siłą.
Onibus – miasto tak inne od Magnolia City, tak spokojne. I zarazem tak obce. Nie mogła pojąć samej siebie. Przecież tam skąd uciekła już od najmłodszych lat spotkało ją tyle złych rzeczy. Straciła matkę, którą zamordowano na jej oczach. Straciła przyjaciela, Lokiego, który zginął podczas wojny, gdy zbombardowano całą dzielnicę. Jak opętana spędziła kilka lat na nauce, bezowocnie próbując zaimponować ojcu, który koniec końców także został zamordowany. Tak jak Hilda, jej dawna szefowa, dzięki której zaczęła odzyskiwać wiarę w ludzi. Nawet ta dziewczynka, Chelia, którą cudem uratowała z rąk Mesta... Większość przykrości, których doznała w życiu, mogła zawdzięczać mafijnym porachunkom z Magnolia City. Kiedy o tym myślała, dopadała ją nieprzenikniona złość – o wiele większa, niż kiedyś, gdy po śmierci matki musiała po prostu pilnować powierzonego przez nią dokumentu. Wtedy jednak miała określony plan. Z całych sił dążyła do tego, by zostać prawnikiem. Prócz uznania ojca, którego tak pragnęła, chciała zamknąć wszystkich gangsterów w więziennych celach. Teraz, choć ukończyła studia, pracuje z dala od tego całego piekła i roznosi w restauracji naleśniki.
– Ech... – westchnęła ociężale. Gdyby tylko naprawdę chciała od tego wszystkiego uciec, zapomnieć... Choć w liście napisała Levy, że bardzo za nią tęskni, żadne słowa nie były w stanie opisać żalu i strachu, jaki czuła w sercu. Najchętniej, zamiast pisać durne listy, kupiłaby jednostronny bilet na pociąg do Magnolia City. Niestety nie mogła tego zrobić. Tuż przed rozprawą Makarova Dreyara, Siergain wyraził się jasno – jeśli nie opuści miasta, jej bliskim groziło niebezpieczeństwo ze strony Grimoire Heart. A Levy McGarden była ostatnią bliską osobą, która jeszcze chodziła po tym świecie.
Przemyślenia Lucy zostały przerwane przez huk trzaśniętych drzwi. Po chwili usłyszała, jak ktoś upada na podłogę. Wystraszona, zerwała się z krzesła i wybiegła z pokoju. Tuż przed wejściowymi drzwiami do mieszkania zastała pijaną i zapłakaną współlokatorkę.
– Brandish?
Dziewczyna spojrzała na Lucy nieprzytomnym wzrokiem. Czarny tusz z powiek spływał jej na policzki.
– Marin... On...
Lucy ledwo zdołała powstrzymać się od ironicznego uśmieszku.
– Problemy z facetem?
– Problemy? Drań mnie rzucił w naszą miesięcznicę! – wypłakała Brandish, nieudolnie podnosząc się z podłogi. Kiedy się zachwiała, Heartfilia wzięła ją pod ramię.
Za każdym razem, kiedy Myu kończyła znajomość z partnerem, lądowały na kanapie w salonie i rozmawiały przy kawie do późnej nocy. Średnio zdarzało się to dwa do trzech razy w miesiącu. Jeszcze nie widziała, by jakiś facet wytrzymał z nią dłużej niż dwa tygodnie. Biedny Marin dokonał niemożliwego i wytrwał cały miesiąc.
– Chcesz kawy?
– Kawa mi nie pomoże. Chcę wódki – zażądała Brandish.
– Wódka tym bardziej ci nie pomoże – Lucy stwierdziła cicho, jednak gdy posadziła dziewczynę na sofie i spojrzała na jej rozżalenie, bez słowa udała się do kuchni i wyjęła z lodówki schłodzoną butelkę Smirnoffa. 
  

– Kolejny dupek wymigiwał się tym, że jesteś zbyt władcza?
– Ta – przyznała Brandish, sięgając po opróżnioną do połowy butelkę wódki i podała napój Heartfilii.
– A więc ten cały Marin to kolejny mięczak. Musisz przestać spotykać się z chłopcami i poszukać sobie prawdziwego mężczyzny.
– Nie, mam dość. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Lucy kompletnie nie spodziewała się po Brandish takiego wyznania.
– Teraz mnie zaskoczyłaś, ale to raczej słuszna decyzja, godna toastu. Faceci są do bani – stwierdziła, upijając łyk wódki z gwinta.
– Twierdzisz tak na podstawie moich czy swoich doświadczeń? – Brandish prychnęła sarkastycznie.
– Chyba i tych, i tych – przyznała po chwili Heartfilia.
– A więc był ktoś w Magnolia City, co złamał ci serce? Nigdy o tym nie wspominałaś.
– Bo nigdy o to nie pytałaś, tylko próbowałaś zeswatać mnie z kim popadnie. Wielu mężczyzn złamało mi serce, tyle że trudno to porównać z twoimi miłosnymi rozterkami.
– Spróbuj.
– No nie wiem... To długa historia. I z pewnością nieprzyswajalna na trzeźwo.
Brandish zaśmiała się głośno.
– Mamy czas, a w lodówce czeka jeszcze jeden Smirnoff. Potrzebujesz czegoś więcej?
Lucy spojrzała na współlokatorkę i uśmiechnęła się półgębkiem. Dzisiejszego wieczoru, gdy spotkała Yukino, gdy czytała napisany list, coś w niej pękło. Musiała się komuś wygadać. Ponadto wiedziała, że teraz, gdy napomknęła coś na ten temat pannie Myu, nie ucieknie od tego.
– Tylko chwili na opróżnienie butelki.


Kilka chwil później.
– Pochodziłam z zamożnej rodziny. Mój ojciec był adwokatem i zarabiał na tyle dużo, że matka nie musiała pracować. Nie musiała także zajmować się tak przyziemnymi sprawami, jak sprzątanie czy gotowanie. Stać nas było na gospodynię, która mieszkała z nami wraz z synem. Jako mała dziewczynka byłam nim do reszty zauroczona. Loki zawsze się o mnie troszczył, był szczery i zabawny...
Po chwili Lucy sposępniała.
– Miałam niespełna cztery lata. Matka siedziała na tarasie, a ja bawiłam się z Lokim w salonie. Ojca nie było w domu. Ktoś wtargnął do mieszkania. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, gdy matka pospiesznie wygoniła nas do sypialni na piętrze i wepchnęła nas do szafy. Spod łóżka wyjęła pudełko. Był w nim rewolwer i kartka, którą miałam ukryć. "Kiedyś przyjdzie do ciebie starszy pan, jego imię i nazwisko jest tam zapisane. Tylko jemu możesz przekazać ten dokument, to bardzo ważne" – do dziś pamiętam, jak próbowała się uśmiechać, ale wargi jej drżały. Patrzyła na mnie z takim przerażeniem... Kiedy tylko zamknęła drzwi szafy, do sypialni wbiegło dwóch mężczyzn. Jeden z nich przestrzelił jej klatkę piersiową. Zmarła na miejscu.
Dopiero gdy poczuła dłoń Brandish na ramieniu, zrozumiała, że na moment odpłynęła.
– Jeśli nie chcesz, nie mów nic więcej – zasugerowała, jednak Lucy kiwnęła przecząco głową. Wypiła końcówkę wódki i odkładając pustą butelkę na stół, mówiła dalej.
– Dzięki Lokiemu, poświęcenie mojej matki nie poszło na marne. Uratował mnie, choć sam był tylko dzieckiem. Gdyby nie on... Zawdzięczam mu życie. Był przy mnie także wtedy, kiedy ojciec po śmierci matki zamknął się w sobie. Był zawsze, kiedy go potrzebowałam i miałam tylko jego. Niedługo po tym zdarzeniu wybuchła wojna, a kilka miesięcy później wrogie wojska zbombardowały całą naszą dzielnicę. Z mojego domu została sterta gruzów, pod którą gdzieś leżał mój jedyny przyjaciel.
– Jezu... – szepnęła Brandish z przejęciem.
– Pamiętam, że tamtego dnia ojciec przytulił mnie po raz ostatni. Może nie potrafił okazać miłości w najprostszy sposób, jednak po wojnie stawał na głowie, by zapewnić nam dobrobyt. Z wiekiem zaczęłam doceniać jego ciężką pracę. Czułam się dumna, że mój tata pomaga ludziom na sali sądowej, szczególnie w tak trudnych czasach, gdy niemal każdy musiał płacić mafii haracze, a w wyniku porachunków na ulicy ginęły niewinne, przypadkowe osoby. Chciałam być taka jak on. Choć chyba bardziej pragnęłam, by zwrócił na mnie uwagę. Dlatego, choć na początku liceum miałam przez krótki czas chłopaka, głównie skupiałam się na nauce. Nie chodziłam na zabawy jak moje rówieśniczki, nie wagarowałam. Wszystko po to, by zadowolić ojca, który wciąż nie zwracał na mnie uwagi. Po kilku latach odkryłam przyczynę jego sukcesu zawodowego. Ojciec, którego tak podziwiałam, którego tak kochałam, pracował dla mafii. Choć zabili jego żonę, on i tak... Złamał mi tym serce. Znienawidziłam go. Pewnego dnia, tak zupełnie znienacka, zapytał mnie o dokument, ten sam, który matka kazała mi strzec jak oka w głowie. Postanowiłam wypełnić ostatnią wolę mojej matki i skłamałam, lecz do ojca nie dochodziły argumenty, że wszystko zostało pod gruzami naszego dawnego domu ani że nie mam o niczym pojęcia. To stało się jego obsesją, a nasze i tak złe relacje przemieniły się w koszmar. W końcu ojciec zniknął, zaś po dokument przyszli sami mafiozi. A gdy go ode mnie nie dostali, przysłali przesyłkę, palec z sygnetem ojca, zawinięty w wydaną poprzedniego dnia gazetę.
Brandish wyglądała na coraz bardziej zdumioną i wystraszoną.
– Och, zapomniałam ci powiedzieć, że prawowity właściciel dokumentu, o który było tyle zamieszania, niejaki pan Dreyar, siedział w więzieniu, a ja jak wiesz studiowałam prawo –kontynuowała Heartfilia. – Na ostatnim semestrze studiów trzeba odbyć praktyki w jednej z kancelarii. Dostałam możliwość pracy z jednym z najlepszych adwokatów w mieście. I zgadnij, czyją on sprawę prowadził. Jak Boga kocham, w taki zbieg okoliczności nie można było uwierzyć. Te kanalie z mafii stawały na głowie, byleby tylko postawić na swoim. Na szczęście niedane mi było długo współpracować z tym adwokatem. Za przestępstwo, jakiego chciał się dopuścić, oraz po interwencji mojej i taksówkarza, który potem został moim dobrym przyjacielem, Mest został zamknięty w areszcie. W podziękowaniu za ujawnienie kryminalisty wywalili mnie ze studiów, uważając, że zrujnowałam renomę uczelni. W międzyczasie mafiozi włamali się do mojego mieszkania i puścili je z dymem, a na policji sam komendant dyskretnie zasugerował, że w mieszkaniu doszło do wybuchu gazu, co zresztą wpisali w raporcie. Oczywiście dla mafii to było za mało. Zabrali mnie do ojca, po czym zabili go na moich oczach. Kiedy zaczęłam pracować w sklepie monopolowym, spalili go razem z niczemu winną właścicielką, kobietą o stalowych nerwach i złotym sercu... Przy okazji dowiedziałam się, że moja matka kilka lat przed śmiercią także współpracowała z jedną z mafii, a przy ostatecznej próbie uwolnienia Dreyara z więzienia, zostałam wplątana w chore spiski między dwoma mafijnymi rodzinami. To tak w dużym, naprawdę dużym skrócie.
– To okropne, Lucy – przyznała Brandish.
– Istotnie.
– To tak pokręcone, że aż niewiarygodne. Faktycznie, nie ma sensu porównywać naszych rozterek. Przeszłaś naprawdę wiele.
– Na szczęście nie byłam z tym zupełnie sama. Zawsze mogłam liczyć na swoją przyjaciółkę. Dlatego wyjechałam. Przeze mnie groziło jej zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Po tym, co dla mnie zrobiła, nie mogłam jej tak narażać. Poznałam także kilku dobrych, wartościowych ludzi, na których również mi zależy. No i poznałam jego. Już dawno leżałabym w psychiatryku albo na cmentarzu, gdyby nie on.
– On? – spytała Brandish, dostrzegając w oczach Lucy dziwny błysk, którego nigdy dotąd u niej nie widziała.
– Kiedy porwali mojego ojca, spotkałam się z jednym z gangsterów w restauracji. Obsługiwał nas naprawdę bezczelny, arogancki kelner – Heartfilia pokiwała głową z dezaprobatą na samą myśl o nim. – Głupek, nie miał pojęcia, do czego mógł doprowadzić swoją ignorancją. Nie wiedział z kim zadzierał. Gdyby nie moja interwencja, mogło to się naprawdę źle skończyć. Żeby rozluźnić napięcie, oblałam kelnera zupą. Kilka dni później zjawił się w moim mieszkaniu, gdy włamali się do niego mafiozi. Co prawda wybawił mnie z opresji, jednakże tak doprawdy to on był odpowiedzialny za zrujnowanie mojego mieszkania.
– Zaraz, kelner spalił ci dom?! I co on tam w ogóle robił?!
– Jak to co, szukał tego samego, co gangsterzy. Tak, dobrze kombinujesz, Brandish – dodała Lucy, widząc otwierające się usta koleżanki. – Współpracował z mafią, tylko, jak się później okazało, stał po drugiej stronie barykady. Po spaleniu mi domu, jakby mało tego było, zabrał mnie do jakiegoś zapyziałego magazynu i przywiązał do kaloryfera. Jakimś cudem udało mi się uciec, gdy otrułam go Ludasem. Szczerze, zaserwowałam mu taką dawkę leków, która powaliłaby słonia. Byłam pewna, że go załatwiam na amen i przyznam, dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Heh, prędko tego pożałowałam.
– Jak to?
– Jakiś czas później spotkałam go na koncercie Sinatry, całego i zdrowego. Na moje nieszczęście okazał się bardzo pamiętliwy. To właśnie tamtego dnia gangsterzy zabrali mnie do ojca. I gdyby nie ten... kelner, ja również skończyłabym jak ojciec. Ten młody mężczyzna... Nigdy przedtem nie spotkałam kogoś tak irytującego, chamskiego i obelżywego, lecz nadstawił karku dla kogoś, kto go omal śmiertelnie nie otruł, nie mając w tym żadnego interesu. Choć sam został postrzelony ze strzelby, zadbał o moje bezpieczeństwo, otoczył troską – nie mogłam nie czuć do niego wdzięczności. – Pomimo smutku w oczach, Lucy uśmiechała się nikle na wspomnienie o Dragneelu. – Po tym zdarzeniu nasze losy mocno się ze sobą splotły. Wciąż mnie denerwował, a jednocześnie intrygował. Prędko zrozumiałam, że pomyliłam uczucia. To nie była wdzięczność, po prostu zakochałam się w nim na zabój. Nigdy przy nikim nie czułam się tak bezpiecznie, nigdy też żaden mężczyzna nie działał na mnie w taki sposób. Niestety zrozumiałam to za późno, gdy zobaczyłam go z inną.
Niespodziewanie Heartfilia zaczęła nerwowo wycierać łzy, które spływały po jej policzkach i brodzie.
– Lucy... – Brandish szeptnęła niepewnie, delikatnie głaszcząc koleżankę po głowie.
– Minęło tyle miesięcy, a nie było dnia, w którym bym o nim nie myślała. Tak cholernie za nim tęsknię!


Następnego dnia Lucy obudziła się o tej samej porze co zwykle, równo pięć minut przed nastawionym budzikiem. Umyła zęby, rozczesała włosy (których nie ścinała od wyjazdu z Magnolia City) i przebrała się w strój roboczy. Następnie wstawiła wodę na kawę i poszła obudzić pochrapującą Brandish.
– Pobudka, śpiochu. Już dziewiąta.
– Lucy, miej litość. Głowa mi pęka.
Heartfilia jedynie odetchnęła głęboko i jednym ruchem ręki zrzuciła z Brandish kołdrę.
– Musimy jechać do pracy.
– Jak ty możesz myśleć o pracy po tym, ile wczoraj wypiłyśmy. Z czego ty masz łeb, że wstałaś bez kaca? – Starsza dziewczyna powoli podniosła się z łóżka i mruknęła wściekle, ściskając obolałe skronie.  
– Też mam kaca – wyznała Lucy, jednak w rzeczywistości nie to do końca miała na myśli. Pękająca w pół głowa była niczym w porównaniu do kaca moralnego, jaki nawiedził ją od samego rana. Dręczące uczucie nostalgii nękało ją nawet w restauracji, przez co kompletnie nie mogła skupić się na pracy.
– Hej, panienko!
Heartfilia zorientowała się, że stoi zamyślona nad klientem.
– Najmocniej przepraszam – wymamrotała, wyciągając z tylnej kieszeni jeansów notes do zapisywania zamówień. Mężczyzna w średnim wieku zlustrował ją dość nieprzyzwoitym wzrokiem, po czym z nikłym uśmiechem zamówił szklankę wody oraz naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną. Lucy przyjęła prośbę klienta i czym prędzej czmychnęła przekazać je Ajeelowi, kucharzowi. Będąc już na drugim końcu sali, wzięła zużyte talerze do umycia. Zauważyła, że mężczyzna zamawiający naleśniki, cały czas obserwuje ją tym samym, krnąbrnym spojrzeniem, jakby zamiast jeansów i bluzki, zawiązywanej na supeł pod biustem miała na sobie samą bieliznę. Wtem dostrzegła, że ktoś wchodzi do restauracji. Zdejmując przed drzwiami kapelusz, ów mężczyzna ukazał swoje włosy w kolorze ciemnej wiśni.
Huk zbitych talerzy sprawił, że wszyscy klienci spojrzeli w stronę kelnerki.
– Lucy, co ty wyprawiasz?! –  furknęła Brandish, przywołana nagłym zamieszaniem. Z dezaprobatą obserwowała, jak Heartfilia roztrzęsionymi dłońmi zbiera porozbijane naczynia.
– Wypadek przy pracy.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. I nie zbieraj tego gołymi rękoma! Leć po szuflę, zanim się...
Lucy syknęła z bólu. Kilka sekund później ciemna krew z rozcięcia na dłoni skapywała jej po łokciu na podłogę. Zanim została wepchnięta przez zdenerwowaną Brandish do kuchni, zdołała spojrzeć raz jeszcze na mężczyznę, przez którego z szoku upuściła talerze. Prócz koloru włosów, zupełnie nie przypominał Natsu Dragneela, z którym go pomyliła.
Kiedy Ajeel zobaczył, co stało się kelnerce, aż odsunął się od garów i jęknął z nieskrywanym strapieniem.
– Na tyłach jest apteczka. Ruchy, Lucy, zanim zapaćkasz całą kuchnię!
Heartfilia udała się na zaplecze, jak nakazał jej szef kuchni. Tam, przed zejściem do piwnicy, znajdował się zlew, a nad nią niewielka szafka. Czym prędzej odkręciła kurek kranu i włożyła ranną dłoń pod zimną wodę. Po chwili cały zlew pokrył się czerwienią. Wciąż przeszywały ją pojedyncze dreszcze, a serce biło jej jak szalone; zaistniała sytuacja niemal przyprawiła ją o zawał i wcale nie chodziło o stłuczone talerze.
– Cholera – stęknęła, spostrzegając, że rana przechodzi przez całą wewnętrzną stronę dłoni, do tego była dość głęboka. Kiedy wyjęła z szafki bandaż i spirytus salicylowy, usłyszała jakby z oddali znajomy głos.
– Czy ja cię kiedyś zawiodłem, Donie?
Zaniepokojona, zakręciła wodę i nie zważając na wciąż krwawiącą ranę, zbliżyła się do piwnicy, w której nigdy dotąd nie była. Powoli uchyliła drewniane drzwi. Zamiast typowego dla restauracji zaplecza, dostrzegła za nimi skład broni oraz plecy swojego szefa, Invela Yurę, rozmawiającego przez telefon.
– Cóż, to faktycznie duże utrapienie dla Grimoire Heart. Tak, o to nie musisz się martwić, Don Zerefie.
Zatrwożona i zdezorientowana Lucy zaczęła się wycofywać. Mając mętlik w głowie wiedziała tylko, że musi jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, lecz niespodziewanie napotkała przeszkodę za plecami. Ktoś ją raptownie odwrócił.
– Och, to ty Ajeel! Ja tylko... – zaczęła się tłumaczyć, widząc zdenerwowaną minę mężczyzny. Po chwili jęknęła głośno i skuliła w pół, ledwo utrzymując się na nogach po tym, jak pięść Ajeela wcisnęła się w jej żołądek.
– Właśnie wpakowałaś się w niezłe tarapaty, panno Heartfilio.

15 komentarzy:

  1. Nie wiem co powiedzieć. Lucy to chłodzące nieszczęście. Zawsze znajdzie się tam, gdzie nie powinna. To jej wyznanie o Natsu było takie szczere, a zarazem mam wrażenie, iż głupie. Kumam. Lokatorka i te spray, ale to wciąż obca osoba. Kiedy zobaczyłam imię Ajeel to już czułam co się święci. Dupek taki i tyle. A kisz z nim. Mam nadzieję, że czerwonowłosa bestia uratuje swą damę w opałach. Całe szczęście, że co jakiś czas wracałam do bloga, bo mogła bym zapomnieć jakieś fakty. Rozdział ten jest boski i nawet nie masz pojęcia jak się stęskniłam za twoim stylem pisania. No i bym zapomniała! Gratulacje z okazji 5 lecia bloga :D
    ~Pozdrawiam i życzę miłych wakacji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadmierna szczerość Lucy po alko = wyjaśnienie, skąd bierze się część jej kłopotów xD. Dodać jej talent to znajdowania się we właściwym miejscu o właściwym czasie i mamy chodzące nieszczęście :D. Czerwonowłosa bestia - masz na myśli Erzę? xD.
      I cieszę się, że pomimo niezbyt imponującej długości rozdziału, udało mi się cię zadowolić :D. Bardzo ci dziękuję za komentarz :* :* :*

      Usuń
  2. O Jezusie. Różowowłosa bestia *o* - jedzenie czerwonych wiśni i czytanie rozdziału w tym samym czasie, nie jest dobrą opcją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, zdarza się :D I spóźnione, ale smacznego ^^

      Usuń
  3. Warto było czekać :) Rozdział przypomina w skrócie co działo się przed wyjazdem Lucy przez co idzie się połapać po tak długiej przerwie. Naprawdę dobra robota ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki był zamysł, by co nieco przypomnieć i uściślić, co się działo w opowiadaniu (no, z Lucy) przez ostatnie półrocze... które na blogu trwało 2 lata :| Bywa x'D i dziękuję zarówno za komentarz, jak i za miłe słowa :*

      Usuń
  4. Rozdział zajebisty mimo jego zajebiście smutnej krótkości.
    Spotkanie z tą całą Yukino źle się skończy a może skończyło? Już nie pamiętam w sumiexD Tak czy siak, paniusia ma u mnie ogromnego minusa za branie się za żonatego (Matko, jak ja takich nieznoszę ;;__;;). Gadulstwo - nieważne czy pod wpływem czy na trzeźwo - nie jest raczej wskazane, zwłaszcza w miejscu publicznym. Ale co ja się tam znam... *wzrusza ramionami* Dalej Yukino, opowiedz Luśce cały swój życiorys! To samo Lucy... Współlokatorka współlokatorką, jednak ja bym jej w 100 procentach nie ufała i nie zwierzała się z tego, co przeżyłam. Lucy, jak widać, sporo przeżyła... Kaloryfer i trutka mnie rozwaliły, zaś wątek z Lisanną mnie doprowadził do szewskiej pasjixDDD Wow, tyle czasu minęło, a ja dalej nie cierpię tej małej, szok normalnie! :DDDD
    Gdzieś słyszałam, że alko rozwiązuje dosłownie wszystko: od języka zaczynając, na sznurówkach kończąc. W przypadku Lucy te słowa świetnie się sprawdzająxDDD Ale, tak jak pisałam, gadulstwo jest beee :< Troszkę współczuję Brandish, jednak tylko troszkę...
    Akcja w restauracji - normalnie wow! Przeraziłam się nie na żarty. Mam nadzieję, iż różowy ktosiek - szkoda, że nie był to Natsu ale Natsu i kapelusz to dziwne połączenie - uratuje nasz magnez na kłopoty, znaczy Luśkę. Coś jednak czuję, iż okażę się być niezłym... chujkiemxD Aaaaa, motyw listu tak bardzo smutny :( Serce mi pękło na pół, a potem rozpadło się na milion drobnych części... W ogóle przedstawienie życia w formie jej przemyśleń bardziej mi się podobało niż przedstawienie ich w wersji mówionej, mimo iż w drugiej były one znacznie pełniejsze. *myśli czemu tak się stało*
    Ookeeej, to jeszcze wszystkiego naj z okazji 5-lecia bloga (Z przerażeniem doszłam do wniosku, że już trzy lata go stalkujexD) i dużo weny na niego życzę. Teraz tylko czekać niecierpliwie do następnego rozdziału :) Bye, bye :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam się rozkręcić, Ginny. Z czasem rozdziały będą dłuższe :D. Spotkanie z Yukino skończyło się jak skończyło, nijak. Przynajmniej pozornie nie ma ono nic wspólnego z tym, co wydarzyło się później... Kombinuj sobie sama, czy było inaczej. A może nie? ... ;> xD.
      I co do gadulstwa, alkohol to jedno, ale czasem jak się ludzie dobiorą, potrafią szybko nawiązać kontakt, niektórzy są bardziej ufni... Choć wiadomo, że po swoich przejściach Lucy powinna być bardziej ostrożna :D. Jakie to będzie miało konsekwencje dowiesz się niedługo, hehe. No i nie ukrywajmy, zwierzenia Lucyny były pretekstem do przypomnienia fabuły haha xD. I czemu sugerujesz, że Natsu okaże się... chujkiem? Hahaha, okropna xD.
      I obyś "stalkowała" mnie dłużej, mi to absolutnie nie przeszkadza :*:D

      Usuń
  5. Nie jestem stałym komentatorem, jednakże jestem ogromną fanką całej Twojej twórczości! Często odwiedzam BPWO (jak i ostatnimi czasy ,,Zakazany owoc'', bardzo przypadł mi do gustu!), praktycznie codziennie przeglądałam twój fanpage na Facebook'u i nie mogłam doczekać się powrótu! Ten rozdział skłonił mnie do skomentowania. Uważam, że jesteś bardzo dobrą pisarką, mam ogromna nadzieję, że wszystko pójdzie tak jak powinno i doprowadzisz bloga do końca bez problemów. Pamietaj - co Cię nie zabije to wzmocni! Pozdrawiam, życzę worków weny, motywacji i chęci do dalszych przedsięwzięć! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, czytając takie komentarze, człowiek uświadamia sobie, że warto pisać :D. I już na serio myślałam, że nikt nie zagląda na "Zakazany owoc"!. Nawet nie wiesz, jak mnie ucieszyłaś :D.
      Co cię nie zabije to wzmocni - to moja dewiza, hehe, więc na pewno nie zapomnę ;). Bardzo ci dziękuję, Agato, za mega pokrzepiające słowa!

      Usuń
  6. O nie, taka dobra akcja i koniec.
    Chyba nie wytrzymam do kolejnego rozdziału.
    Brandish, dosłownie jakbym widziała moją koleżankę, plus więcej alkoholu :D
    Czekam na petarde którą nam zaserwujesz, powodzenia w pisaniu kolejnych rozdziałów :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział już niedługo ;) Nie wiem czy będzie petardą, no ale... I chyba każdy ma taką koleżankę jak Brandish xD.
      Dzięki za komentarz :*

      Usuń
  7. Aww NaLu bez Natsu ale NaLu <3
    Ja to sobie muszę odświeżyć całe ff, bo ledwo co pamiętam xD
    Nie no, coś pamiętam, ale i tak.. ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No trochę byś tego miała do odświeżenia x'D. Ale nie dziwie się, po takim czasie ciężko wszystko pamiętać. Sama musiałam sobie poprzypominać jakiś czas temu, mimo że jestem tego autorką xD.

      Usuń

Wasze komentarze cieszą mnie jak mało kogo, jednak nie zaklepujcie miejsc. To nie ważne, kto jest pierwszy, kto ostatni. Takie wpisy zostaną usunięte.
Wszelkie pytania kierujcie do spamownika.
A jak przeczytałeś rozdział, to pozostaw po sobie ślad.
Jesteś anonimem? Podpisz się jakoś.

Całusy dla was śle z góry wdzięczna Yasha ^.^