No to jedziemy z tym koksem, dziuby!
Heh, nie wierzę, że dziś już 12-sty... Że to już piąte urodziny bloga :o!
Bloga, które miał swoje wzloty i upadki, gdzie rozdziały były lepsze lub gorsze... Lub w ogóle ich nie było. Ale finito z tym. Miałam dużo czasu na przygotowania i teraz wszystko powinno być jak należy!
Przyznam szczerze, że sporo myślałam o tym, co tu wykombinować z okazji dzisiejszego jubileuszu. Nie wymyśliłam zbyt wiele, ale jednak na coś tak :D. Ogólnie Yasha powraca, reaktywacja przez duże R!
- Rozdziały, rozdziały, rozdziały. Chcecie wiedzieć, kiedy będzie następny? Zapraszam do Archiwum, macie tam całe kalendarium xD.
- Oczywiście nie można zapomnieć o Plejadzie Gwiazd i Jokerach, które tak przypadły wam do gustu :D.
- "Bar" to mało? No to zapraszam >LINK< tutaj! Mile widziany jest każdy, choć radzę przed rozpoczęciem przygody z nowym opowiadaniem przeczytać opis bloga :P. Szczególnie ucieszą się fani NaLu, klimatów sensacyjnych z dużą dawką akcji oraz pasjonatów mocnych +18 (jak to brzmi xD). Tak, to opowiadanie bardzo odbiega od wszelkich norm :P.
Może to niewiele, jednak w to wszystko włożyłam dużo serca i poświęciłam wiele godzin. Prócz Plejady - na to przyjdzie czas 😎.
Nie przedłużając... Miłego czytania!!!
( W ostatnim poście informacyjnym zapomniałam o czymś wspomnieć - pojawią się nowe postacie, których osoby nie czytające mangi nie skojarzą. Ale jak stali czytelnicy dobrze wiedzą, prócz imion i nazwisk, ewentualnie nazwy "organizacji", tu nic nie ma wspólnego z kanonem, także bez obaw, wszyscy się w tym odnajdą ;) )

23 marca 1955.
– Nie wierzę! Lucy? A co ty tu robisz?!
Heartfilia, która siedziała pod wiatą na przystanku
autobusowym, spojrzała na stojącą przed nią osobę. Otworzyła szeroko oczy ze
zdumienia, jednocześnie nie kryjąc radości na widok koleżanki.
– Yukino! – zaśmiała się z niedowierzaniem i wstała z
miejsca. – Mogłabym ciebie spytać o to samo!
Dziewczyny objęły się przyjaźnie, nie zważając na ludzi
zmierzających ich zaciekawionym wzrokiem.
– Jeśli masz chwilkę, to chętnie ci odpowiem przy kawie
– zaproponowała Aguira.
– Cóż... – Lucy zagadnęła niepewnie, spoglądając na
naręczny zegarek. – W sumie to słyszałam, że niedaleko stąd serwują niezłą
kawę, a nie miałam czasu tego sprawdzić.
Zajęły stolik tuż przy oknie, skąd Lucy miała idealny wgląd
na wieczorną, jedną z ruchliwszych ulic w Onibus. Zaglądała na nią raz po raz,
lekko znudzona wydłużającym się spotkaniem z koleżanką ze studiów. Yukino z
początku zasypywała Heartfilię serią pytań: co tu robi, dlaczego się wyprowadziła
do innego miasta, gdzie pracuje, dlaczego porzuciła karierę prawnika. Na
wszystko Lucy odpowiadała zdawkowo jak tylko mogła, by nie urazić rozmówczyni.
Wystarczyło jednak wypowiedzieć jedno magiczne zdanie, by nieświadomie otworzyć
puszkę pandory. „A co u ciebie?” było ostatnim zdaniem, jakie Lucy zdołała
wypowiedzieć w przeciągu ostatnich trzech kwadransów; Yukino nadawała niczym
niekończąca się katarynka. Całe szczęście, że plotki nie kłamały i kawa w tej
kawiarni była naprawdę wyborna. Po ciężkim dniu w pracy była jak znalazł.
Heartfilia zdążyła już zapomnieć o powodzie, dla którego
Yukino zjawiła się w Onibus. Zapomniała wielu rzeczy, o których mówiła Aguira,
jednak jedno jej słowo sprawiło, że Lucy natychmiast przeniosła wzrok ze
starszego małżeństwa, przechodzącego obok kawiarni, i skupiła całą swoją uwagę
na koleżance.
– Co ty powiedziałaś?
Zarumieniona z zawstydzenia Yukino objęła mocniej swój
kubek z kawą.
– Tak wiem, jest o wiele starszy ode mnie i do tego żonaty,
ale są bezdzietni. Proszę, nie patrz tak na mnie, na prawdziwą miłość nie...
– Nie o to pytałam – przerwała Lucy. – Mówiłaś, że kim
on jest?
– Ach, o to ci chodzi – zachichotała Aguira. – Ma
tam jakieś swoje interesy.
– Swoje interesy? Spotykasz się z gangsterem, dobrze
słyszałam?! – Heartfilia szepnęła ze zniesmaczoną miną.
– Zaraz tam gangster, tak mi się tylko powiedziało...
– Yukino machnęła ręką. – W Magnolia City nadeszły naprawdę ciężkie czasy,
to trzeba sobie jakoś radzić. Poza tym słyszałam, że zajmowałaś się sprawą
Makarova Dreyara, więc pewnie wiesz to i owo. Do tego cały ten incydent z twoim
ojcem... Nawet nie zdążyłam złożyć ci kondolencji. Na prawdę mi przykro z tego
powodu.
Lucy ponownie zerknęła na zatłoczoną ulicę przez nieco
pomuzganą szybę. O rozprawie Dreyara pisano we wszystkich magnolskich gazetach,
tak samo śmierć znanego prawnika nie była wielką tajemnicą, jednak skoro Yukino
ma obecnie takie „znajomości”, nie wiadomo o czym jeszcze wiedziała.
– Nic nie wiem i wiedzieć nie chcę. Wyjechałam między
innymi po to, by się od tego wszystkiego odciąć – zarzekła stanowczo
Heartfilia. – I proszę, nie wspominaj nikomu o naszym spotkaniu.
Lucy przetarła oczy, piekące ze zmęczenia. Wyprostowała
zgarbione dotąd plecy na oparciu krzesła i spojrzała na ścienny zegar.
Dochodziła pierwsza w nocy. Przeciągnęła się i zabrała z biurka dopiero co napisany
list do Levy McGarden – drugi, odkąd wyjechała z Magnolia City. Beznamiętnie przesuwała
wzrokiem po nudnych w jej mniemaniu zdaniach, lecz kiedy na końcu dotarła do
miejsca, w którym powinien znajdować się jej aktualny adres, znów poczuła
pieczenie powiek. Tym razem nie ze zmęczenia. Przetarła wilgotne oczy i z lekko
zniesmaczoną miną odrzuciła list z powrotem na biurko.
Minęło pół roku, odkąd wyjechała z rodzimego miasta do
Onibus. Przez cały ten czas nie miała kontaktu z nikim z Magnolia City. Gazety,
do których miała dostęp, nie opisywały wydarzeń z północnej części kraju. W wiadomościach
również słyszała zaledwie znikome informacje. Tak właśnie chciała – odciąć się
od przeszłości, rozpocząć nowe życie. I co osiągnęła przez ostatnie pół roku?
Czym mogła pochwalić się Levy w liście?
Obecnie trudniła się jako kelnerka w restauracji „Alvarez”,
mieszczącej się w centrum miasta. Wynajmowała pokój u jednej z koleżanek, z
którą pracowała. Rzuciła palenie oraz zapisała się kurs samoobrony w pobliskiej
siłowni. I choć usilnie próbowała zapomnieć o swojej przeszłości, wystarczyło
dziś spotkać swoją dawną znajomą ze studiów, by wszystko wróciło do niej ze
zdwojoną siłą.
Onibus – miasto tak inne od Magnolia City, tak spokojne. I
zarazem tak obce. Nie mogła pojąć samej siebie. Przecież tam skąd uciekła już
od najmłodszych lat spotkało ją tyle złych rzeczy. Straciła matkę, którą
zamordowano na jej oczach. Straciła przyjaciela, Lokiego, który zginął podczas
wojny, gdy zbombardowano całą dzielnicę. Jak opętana spędziła kilka lat na
nauce, bezowocnie próbując zaimponować ojcu, który koniec końców także został
zamordowany. Tak jak Hilda, jej dawna szefowa, dzięki której zaczęła odzyskiwać
wiarę w ludzi. Nawet ta dziewczynka, Chelia, którą cudem uratowała z rąk
Mesta... Większość przykrości, których doznała w życiu, mogła zawdzięczać
mafijnym porachunkom z Magnolia City. Kiedy o tym myślała, dopadała ją
nieprzenikniona złość – o wiele większa, niż kiedyś, gdy po śmierci matki
musiała po prostu pilnować powierzonego przez nią dokumentu. Wtedy jednak miała
określony plan. Z całych sił dążyła do tego, by zostać prawnikiem. Prócz
uznania ojca, którego tak pragnęła, chciała zamknąć wszystkich gangsterów w
więziennych celach. Teraz, choć ukończyła studia, pracuje z dala od tego całego
piekła i roznosi w restauracji naleśniki.
– Ech... – westchnęła ociężale. Gdyby tylko naprawdę
chciała od tego wszystkiego uciec, zapomnieć... Choć w liście napisała Levy, że
bardzo za nią tęskni, żadne słowa nie były w stanie opisać żalu i strachu, jaki
czuła w sercu. Najchętniej, zamiast pisać durne listy, kupiłaby jednostronny
bilet na pociąg do Magnolia City. Niestety nie mogła tego zrobić. Tuż przed
rozprawą Makarova Dreyara, Siergain wyraził się jasno – jeśli nie opuści
miasta, jej bliskim groziło niebezpieczeństwo ze strony Grimoire Heart. A Levy
McGarden była ostatnią bliską osobą, która jeszcze chodziła po tym świecie.
Przemyślenia Lucy zostały przerwane przez huk trzaśniętych
drzwi. Po chwili usłyszała, jak ktoś upada na podłogę. Wystraszona, zerwała się
z krzesła i wybiegła z pokoju. Tuż przed wejściowymi drzwiami do mieszkania
zastała pijaną i zapłakaną współlokatorkę.
– Brandish?
Dziewczyna spojrzała na Lucy nieprzytomnym wzrokiem. Czarny
tusz z powiek spływał jej na policzki.
– Marin... On...
Lucy ledwo zdołała powstrzymać się od ironicznego
uśmieszku.
– Problemy z facetem?
– Problemy? Drań mnie rzucił w naszą miesięcznicę! –
wypłakała Brandish, nieudolnie podnosząc się z podłogi. Kiedy się zachwiała,
Heartfilia wzięła ją pod ramię.
Za każdym razem, kiedy Myu kończyła znajomość z partnerem,
lądowały na kanapie w salonie i rozmawiały przy kawie do późnej nocy. Średnio
zdarzało się to dwa do trzech razy w miesiącu. Jeszcze nie widziała, by jakiś
facet wytrzymał z nią dłużej niż dwa tygodnie. Biedny Marin dokonał
niemożliwego i wytrwał cały miesiąc.
– Chcesz kawy?
– Kawa mi nie pomoże. Chcę wódki – zażądała Brandish.
– Wódka tym bardziej ci nie pomoże – Lucy
stwierdziła cicho, jednak gdy posadziła dziewczynę na sofie i spojrzała na jej
rozżalenie, bez słowa udała się do kuchni i wyjęła z lodówki schłodzoną butelkę
Smirnoffa.
– Kolejny dupek wymigiwał się tym, że jesteś zbyt władcza?
– Ta – przyznała Brandish, sięgając po opróżnioną do połowy
butelkę wódki i podała napój Heartfilii.
– A więc ten cały Marin to kolejny mięczak. Musisz przestać
spotykać się z chłopcami i poszukać sobie prawdziwego mężczyzny.
– Nie, mam dość. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Lucy kompletnie nie spodziewała się po Brandish takiego
wyznania.
– Teraz mnie zaskoczyłaś, ale to raczej słuszna decyzja,
godna toastu. Faceci są do bani – stwierdziła, upijając łyk wódki z gwinta.
– Twierdzisz tak na podstawie moich czy swoich doświadczeń?
– Brandish prychnęła sarkastycznie.
– Chyba i tych, i tych – przyznała po chwili Heartfilia.
– A więc był ktoś w Magnolia City, co złamał ci serce?
Nigdy o tym nie wspominałaś.
– Bo nigdy o to nie pytałaś, tylko próbowałaś zeswatać mnie
z kim popadnie. Wielu mężczyzn złamało mi serce, tyle że trudno to porównać z
twoimi miłosnymi rozterkami.
– Spróbuj.
– No nie wiem... To długa historia. I z pewnością
nieprzyswajalna na trzeźwo.
Brandish zaśmiała się głośno.
– Mamy
czas, a w lodówce czeka jeszcze jeden Smirnoff. Potrzebujesz czegoś więcej?
Lucy spojrzała na współlokatorkę i uśmiechnęła się
półgębkiem. Dzisiejszego wieczoru, gdy spotkała Yukino, gdy czytała napisany
list, coś w niej pękło. Musiała się komuś wygadać. Ponadto wiedziała, że teraz,
gdy napomknęła coś na ten temat pannie Myu, nie ucieknie od tego.
– Tylko chwili na opróżnienie butelki.
Kilka chwil później.
– Pochodziłam z zamożnej rodziny. Mój ojciec był adwokatem
i zarabiał na tyle dużo, że matka nie musiała pracować. Nie musiała także
zajmować się tak przyziemnymi sprawami, jak sprzątanie czy gotowanie. Stać nas
było na gospodynię, która mieszkała z nami wraz z synem. Jako mała dziewczynka
byłam nim do reszty zauroczona. Loki zawsze się o mnie troszczył, był szczery i
zabawny...
Po chwili Lucy sposępniała.
– Miałam
niespełna cztery lata. Matka siedziała na tarasie, a ja bawiłam się z Lokim w
salonie. Ojca nie było w domu. Ktoś wtargnął do mieszkania. Nie wiedzieliśmy,
co się dzieje, gdy matka pospiesznie wygoniła nas do sypialni na piętrze i
wepchnęła nas do szafy. Spod łóżka wyjęła pudełko. Był w nim rewolwer i kartka,
którą miałam ukryć. "Kiedyś przyjdzie do ciebie starszy pan, jego imię i
nazwisko jest tam zapisane. Tylko jemu możesz przekazać ten dokument, to bardzo
ważne" – do dziś pamiętam, jak próbowała się uśmiechać, ale wargi jej
drżały. Patrzyła na mnie z takim przerażeniem... Kiedy tylko zamknęła drzwi
szafy, do sypialni wbiegło dwóch mężczyzn. Jeden z nich przestrzelił jej klatkę
piersiową. Zmarła na miejscu.
Dopiero gdy poczuła dłoń Brandish na ramieniu, zrozumiała,
że na moment odpłynęła.
– Jeśli nie chcesz, nie mów nic więcej – zasugerowała,
jednak Lucy kiwnęła przecząco głową. Wypiła końcówkę wódki i odkładając pustą
butelkę na stół, mówiła dalej.
– Dzięki Lokiemu, poświęcenie mojej matki nie poszło na
marne. Uratował mnie, choć sam był tylko dzieckiem. Gdyby nie on... Zawdzięczam
mu życie. Był przy mnie także wtedy, kiedy ojciec po śmierci matki zamknął się
w sobie. Był zawsze, kiedy go potrzebowałam i miałam tylko jego. Niedługo po
tym zdarzeniu wybuchła wojna, a kilka miesięcy później wrogie wojska
zbombardowały całą naszą dzielnicę. Z mojego domu została sterta gruzów, pod
którą gdzieś leżał mój jedyny przyjaciel.
– Jezu... – szepnęła Brandish z przejęciem.
– Pamiętam, że tamtego dnia ojciec przytulił mnie po raz ostatni.
Może nie potrafił okazać miłości w najprostszy sposób, jednak po wojnie stawał
na głowie, by zapewnić nam dobrobyt. Z wiekiem zaczęłam doceniać jego ciężką
pracę. Czułam się dumna, że mój tata pomaga ludziom na sali sądowej,
szczególnie w tak trudnych czasach, gdy niemal każdy musiał płacić mafii
haracze, a w wyniku porachunków na ulicy ginęły niewinne, przypadkowe osoby.
Chciałam być taka jak on. Choć chyba bardziej pragnęłam, by zwrócił na mnie
uwagę. Dlatego, choć na początku liceum miałam przez krótki czas chłopaka,
głównie skupiałam się na nauce. Nie chodziłam na zabawy jak moje rówieśniczki,
nie wagarowałam. Wszystko po to, by zadowolić ojca, który wciąż nie zwracał na
mnie uwagi. Po kilku latach odkryłam przyczynę jego sukcesu zawodowego. Ojciec,
którego tak podziwiałam, którego tak kochałam, pracował dla mafii. Choć zabili
jego żonę, on i tak... Złamał mi tym serce. Znienawidziłam go. Pewnego dnia,
tak zupełnie znienacka, zapytał mnie o dokument, ten sam, który matka kazała mi
strzec jak oka w głowie. Postanowiłam wypełnić ostatnią wolę mojej matki i
skłamałam, lecz do ojca nie dochodziły argumenty, że wszystko zostało pod
gruzami naszego dawnego domu ani że nie mam o niczym pojęcia. To stało się jego
obsesją, a nasze i tak złe relacje przemieniły się w koszmar. W końcu ojciec
zniknął, zaś po dokument przyszli sami mafiozi. A gdy go ode mnie nie dostali,
przysłali przesyłkę, palec z sygnetem ojca, zawinięty w wydaną poprzedniego
dnia gazetę.
Brandish wyglądała na coraz bardziej zdumioną i wystraszoną.
– Och, zapomniałam ci powiedzieć, że prawowity właściciel
dokumentu, o który było tyle zamieszania, niejaki pan Dreyar, siedział w
więzieniu, a ja jak wiesz studiowałam prawo –kontynuowała Heartfilia. – Na
ostatnim semestrze studiów trzeba odbyć praktyki w jednej z kancelarii.
Dostałam możliwość pracy z jednym z najlepszych adwokatów w mieście. I zgadnij,
czyją on sprawę prowadził. Jak Boga kocham, w taki zbieg okoliczności nie można
było uwierzyć. Te kanalie z mafii stawały na głowie, byleby tylko postawić na
swoim. Na szczęście niedane mi było długo współpracować z tym adwokatem. Za
przestępstwo, jakiego chciał się dopuścić, oraz po interwencji mojej i
taksówkarza, który potem został moim dobrym przyjacielem, Mest został zamknięty
w areszcie. W podziękowaniu za ujawnienie kryminalisty wywalili mnie ze
studiów, uważając, że zrujnowałam renomę uczelni. W międzyczasie mafiozi
włamali się do mojego mieszkania i puścili je z dymem, a na policji sam
komendant dyskretnie zasugerował, że w mieszkaniu doszło do wybuchu gazu, co
zresztą wpisali w raporcie. Oczywiście dla mafii to było za mało. Zabrali mnie
do ojca, po czym zabili go na moich oczach. Kiedy zaczęłam pracować w sklepie
monopolowym, spalili go razem z niczemu winną właścicielką, kobietą o stalowych
nerwach i złotym sercu... Przy okazji dowiedziałam się, że moja matka kilka lat
przed śmiercią także współpracowała z jedną z mafii, a przy ostatecznej próbie
uwolnienia Dreyara z więzienia, zostałam wplątana w chore spiski między dwoma
mafijnymi rodzinami. To tak w dużym, naprawdę dużym skrócie.
– To okropne, Lucy – przyznała Brandish.
– Istotnie.
– To tak pokręcone, że aż niewiarygodne. Faktycznie, nie ma
sensu porównywać naszych rozterek. Przeszłaś naprawdę wiele.
– Na szczęście nie byłam z tym zupełnie sama. Zawsze mogłam
liczyć na swoją przyjaciółkę. Dlatego wyjechałam. Przeze mnie groziło jej zbyt
wielkie niebezpieczeństwo. Po tym, co dla mnie zrobiła, nie mogłam jej tak
narażać. Poznałam także kilku dobrych, wartościowych ludzi, na których również
mi zależy. No i poznałam jego. Już dawno leżałabym w psychiatryku albo na
cmentarzu, gdyby nie on.
– On? – spytała Brandish, dostrzegając w oczach Lucy dziwny
błysk, którego nigdy dotąd u niej nie widziała.
– Kiedy porwali mojego ojca, spotkałam się z jednym z
gangsterów w restauracji. Obsługiwał nas naprawdę bezczelny, arogancki kelner –
Heartfilia pokiwała głową z dezaprobatą na samą myśl o nim. – Głupek, nie miał
pojęcia, do czego mógł doprowadzić swoją ignorancją. Nie wiedział z kim
zadzierał. Gdyby nie moja interwencja, mogło to się naprawdę źle skończyć. Żeby
rozluźnić napięcie, oblałam kelnera zupą. Kilka dni później zjawił się w moim
mieszkaniu, gdy włamali się do niego mafiozi. Co prawda wybawił mnie z opresji,
jednakże tak doprawdy to on był odpowiedzialny za zrujnowanie mojego
mieszkania.
– Zaraz, kelner spalił ci dom?! I co on tam w ogóle robił?!
– Jak to co, szukał tego samego, co gangsterzy. Tak, dobrze
kombinujesz, Brandish – dodała Lucy, widząc otwierające się usta koleżanki.
– Współpracował z mafią, tylko, jak się później okazało, stał po drugiej
stronie barykady. Po spaleniu mi domu, jakby mało tego było, zabrał mnie do
jakiegoś zapyziałego magazynu i przywiązał do kaloryfera. Jakimś cudem udało mi
się uciec, gdy otrułam go Ludasem. Szczerze, zaserwowałam mu taką dawkę leków,
która powaliłaby słonia. Byłam pewna, że go załatwiam na amen i przyznam,
dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Heh, prędko tego pożałowałam.
– Jak to?
– Jakiś czas później spotkałam go na koncercie Sinatry,
całego i zdrowego. Na moje nieszczęście okazał się bardzo pamiętliwy. To
właśnie tamtego dnia gangsterzy zabrali mnie do ojca. I gdyby nie ten...
kelner, ja również skończyłabym jak ojciec. Ten młody mężczyzna... Nigdy przedtem
nie spotkałam kogoś tak irytującego, chamskiego i obelżywego, lecz nadstawił
karku dla kogoś, kto go omal śmiertelnie nie otruł, nie mając w tym żadnego
interesu. Choć sam został postrzelony ze strzelby, zadbał o moje
bezpieczeństwo, otoczył troską – nie mogłam nie czuć do niego
wdzięczności. – Pomimo smutku w oczach, Lucy uśmiechała się nikle na
wspomnienie o Dragneelu. – Po tym zdarzeniu nasze losy mocno się ze sobą
splotły. Wciąż mnie denerwował, a jednocześnie intrygował. Prędko zrozumiałam,
że pomyliłam uczucia. To nie była wdzięczność, po prostu zakochałam się w nim
na zabój. Nigdy przy nikim nie czułam się tak bezpiecznie, nigdy też żaden
mężczyzna nie działał na mnie w taki sposób. Niestety zrozumiałam to za późno,
gdy zobaczyłam go z inną.
Niespodziewanie Heartfilia zaczęła nerwowo wycierać łzy,
które spływały po jej policzkach i brodzie.
– Lucy... – Brandish szeptnęła niepewnie, delikatnie
głaszcząc koleżankę po głowie.
– Minęło tyle miesięcy, a nie było dnia, w którym bym o nim
nie myślała. Tak cholernie za nim tęsknię!
Następnego dnia Lucy obudziła się o tej samej porze co
zwykle, równo pięć minut przed nastawionym budzikiem. Umyła zęby, rozczesała
włosy (których nie ścinała od wyjazdu z Magnolia City) i przebrała się w strój
roboczy. Następnie wstawiła wodę na kawę i poszła obudzić pochrapującą
Brandish.
– Pobudka, śpiochu. Już dziewiąta.
– Lucy, miej litość. Głowa mi pęka.
Heartfilia jedynie odetchnęła głęboko i jednym ruchem ręki
zrzuciła z Brandish kołdrę.
– Musimy jechać do pracy.
– Jak ty możesz myśleć o pracy po tym, ile wczoraj
wypiłyśmy. Z czego ty masz łeb, że wstałaś bez kaca? – Starsza dziewczyna
powoli podniosła się z łóżka i mruknęła wściekle, ściskając obolałe
skronie.
– Też mam kaca – wyznała Lucy, jednak w rzeczywistości nie
to do końca miała na myśli. Pękająca w pół głowa była niczym w porównaniu do
kaca moralnego, jaki nawiedził ją od samego rana. Dręczące uczucie nostalgii
nękało ją nawet w restauracji, przez co kompletnie nie mogła skupić się na
pracy.
– Hej, panienko!
Heartfilia zorientowała się, że stoi zamyślona nad
klientem.
– Najmocniej przepraszam – wymamrotała, wyciągając z tylnej
kieszeni jeansów notes do zapisywania zamówień. Mężczyzna w średnim wieku
zlustrował ją dość nieprzyzwoitym wzrokiem, po czym z nikłym uśmiechem zamówił
szklankę wody oraz naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną. Lucy przyjęła prośbę
klienta i czym prędzej czmychnęła przekazać je Ajeelowi, kucharzowi. Będąc już
na drugim końcu sali, wzięła zużyte talerze do umycia. Zauważyła, że mężczyzna
zamawiający naleśniki, cały czas obserwuje ją tym samym, krnąbrnym spojrzeniem,
jakby zamiast jeansów i bluzki, zawiązywanej na supeł pod biustem miała na
sobie samą bieliznę. Wtem dostrzegła, że ktoś wchodzi do restauracji. Zdejmując
przed drzwiami kapelusz, ów mężczyzna ukazał swoje włosy w kolorze ciemnej
wiśni.
Huk zbitych talerzy sprawił, że wszyscy klienci spojrzeli w
stronę kelnerki.
– Lucy, co ty wyprawiasz?! – furknęła Brandish,
przywołana nagłym zamieszaniem. Z dezaprobatą obserwowała, jak Heartfilia
roztrzęsionymi dłońmi zbiera porozbijane naczynia.
– Wypadek przy pracy.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. I
nie zbieraj tego gołymi rękoma! Leć po szuflę, zanim się...
Lucy syknęła z bólu. Kilka sekund później ciemna krew z
rozcięcia na dłoni skapywała jej po łokciu na podłogę. Zanim została wepchnięta
przez zdenerwowaną Brandish do kuchni, zdołała spojrzeć raz jeszcze na
mężczyznę, przez którego z szoku upuściła talerze. Prócz koloru włosów, zupełnie
nie przypominał Natsu Dragneela, z którym go pomyliła.
Kiedy Ajeel zobaczył, co stało się kelnerce, aż odsunął się
od garów i jęknął z nieskrywanym strapieniem.
– Na tyłach jest apteczka. Ruchy, Lucy, zanim zapaćkasz
całą kuchnię!
Heartfilia udała się na zaplecze, jak nakazał jej szef
kuchni. Tam, przed zejściem do piwnicy, znajdował się zlew, a nad nią niewielka
szafka. Czym prędzej odkręciła kurek kranu i włożyła ranną dłoń pod zimną wodę.
Po chwili cały zlew pokrył się czerwienią. Wciąż przeszywały ją pojedyncze
dreszcze, a serce biło jej jak szalone; zaistniała sytuacja niemal przyprawiła
ją o zawał i wcale nie chodziło o stłuczone talerze.
– Cholera – stęknęła, spostrzegając, że rana przechodzi
przez całą wewnętrzną stronę dłoni, do tego była dość głęboka. Kiedy wyjęła z
szafki bandaż i spirytus salicylowy, usłyszała jakby z oddali znajomy głos.
– Czy ja cię kiedyś zawiodłem, Donie?
Zaniepokojona, zakręciła wodę i nie zważając na wciąż
krwawiącą ranę, zbliżyła się do piwnicy, w której nigdy dotąd nie była. Powoli
uchyliła drewniane drzwi. Zamiast typowego dla restauracji zaplecza, dostrzegła
za nimi skład broni oraz plecy swojego szefa, Invela Yurę, rozmawiającego przez
telefon.
– Cóż, to faktycznie duże utrapienie dla Grimoire Heart.
Tak, o to nie musisz się martwić, Don Zerefie.
Zatrwożona i zdezorientowana Lucy zaczęła się wycofywać.
Mając mętlik w głowie wiedziała tylko, że musi jak najszybciej oddalić się z
tego miejsca, lecz niespodziewanie napotkała przeszkodę za plecami. Ktoś ją
raptownie odwrócił.
– Och, to ty Ajeel! Ja tylko... – zaczęła się tłumaczyć,
widząc zdenerwowaną minę mężczyzny. Po chwili jęknęła głośno i skuliła w pół,
ledwo utrzymując się na nogach po tym, jak pięść Ajeela wcisnęła się w jej
żołądek.
– Właśnie wpakowałaś się w niezłe tarapaty, panno
Heartfilio.
Nie wiem co powiedzieć. Lucy to chłodzące nieszczęście. Zawsze znajdzie się tam, gdzie nie powinna. To jej wyznanie o Natsu było takie szczere, a zarazem mam wrażenie, iż głupie. Kumam. Lokatorka i te spray, ale to wciąż obca osoba. Kiedy zobaczyłam imię Ajeel to już czułam co się święci. Dupek taki i tyle. A kisz z nim. Mam nadzieję, że czerwonowłosa bestia uratuje swą damę w opałach. Całe szczęście, że co jakiś czas wracałam do bloga, bo mogła bym zapomnieć jakieś fakty. Rozdział ten jest boski i nawet nie masz pojęcia jak się stęskniłam za twoim stylem pisania. No i bym zapomniała! Gratulacje z okazji 5 lecia bloga :D
OdpowiedzUsuń~Pozdrawiam i życzę miłych wakacji
Nadmierna szczerość Lucy po alko = wyjaśnienie, skąd bierze się część jej kłopotów xD. Dodać jej talent to znajdowania się we właściwym miejscu o właściwym czasie i mamy chodzące nieszczęście :D. Czerwonowłosa bestia - masz na myśli Erzę? xD.
UsuńI cieszę się, że pomimo niezbyt imponującej długości rozdziału, udało mi się cię zadowolić :D. Bardzo ci dziękuję za komentarz :* :* :*
O Jezusie. Różowowłosa bestia *o* - jedzenie czerwonych wiśni i czytanie rozdziału w tym samym czasie, nie jest dobrą opcją.
OdpowiedzUsuńHaha, zdarza się :D I spóźnione, ale smacznego ^^
UsuńWarto było czekać :) Rozdział przypomina w skrócie co działo się przed wyjazdem Lucy przez co idzie się połapać po tak długiej przerwie. Naprawdę dobra robota ;)
OdpowiedzUsuńTaki był zamysł, by co nieco przypomnieć i uściślić, co się działo w opowiadaniu (no, z Lucy) przez ostatnie półrocze... które na blogu trwało 2 lata :| Bywa x'D i dziękuję zarówno za komentarz, jak i za miłe słowa :*
UsuńRozdział zajebisty mimo jego zajebiście smutnej krótkości.
OdpowiedzUsuńSpotkanie z tą całą Yukino źle się skończy a może skończyło? Już nie pamiętam w sumiexD Tak czy siak, paniusia ma u mnie ogromnego minusa za branie się za żonatego (Matko, jak ja takich nieznoszę ;;__;;). Gadulstwo - nieważne czy pod wpływem czy na trzeźwo - nie jest raczej wskazane, zwłaszcza w miejscu publicznym. Ale co ja się tam znam... *wzrusza ramionami* Dalej Yukino, opowiedz Luśce cały swój życiorys! To samo Lucy... Współlokatorka współlokatorką, jednak ja bym jej w 100 procentach nie ufała i nie zwierzała się z tego, co przeżyłam. Lucy, jak widać, sporo przeżyła... Kaloryfer i trutka mnie rozwaliły, zaś wątek z Lisanną mnie doprowadził do szewskiej pasjixDDD Wow, tyle czasu minęło, a ja dalej nie cierpię tej małej, szok normalnie! :DDDD
Gdzieś słyszałam, że alko rozwiązuje dosłownie wszystko: od języka zaczynając, na sznurówkach kończąc. W przypadku Lucy te słowa świetnie się sprawdzająxDDD Ale, tak jak pisałam, gadulstwo jest beee :< Troszkę współczuję Brandish, jednak tylko troszkę...
Akcja w restauracji - normalnie wow! Przeraziłam się nie na żarty. Mam nadzieję, iż różowy ktosiek - szkoda, że nie był to Natsu ale Natsu i kapelusz to dziwne połączenie - uratuje nasz magnez na kłopoty, znaczy Luśkę. Coś jednak czuję, iż okażę się być niezłym... chujkiemxD Aaaaa, motyw listu tak bardzo smutny :( Serce mi pękło na pół, a potem rozpadło się na milion drobnych części... W ogóle przedstawienie życia w formie jej przemyśleń bardziej mi się podobało niż przedstawienie ich w wersji mówionej, mimo iż w drugiej były one znacznie pełniejsze. *myśli czemu tak się stało*
Ookeeej, to jeszcze wszystkiego naj z okazji 5-lecia bloga (Z przerażeniem doszłam do wniosku, że już trzy lata go stalkujexD) i dużo weny na niego życzę. Teraz tylko czekać niecierpliwie do następnego rozdziału :) Bye, bye :***
Musiałam się rozkręcić, Ginny. Z czasem rozdziały będą dłuższe :D. Spotkanie z Yukino skończyło się jak skończyło, nijak. Przynajmniej pozornie nie ma ono nic wspólnego z tym, co wydarzyło się później... Kombinuj sobie sama, czy było inaczej. A może nie? ... ;> xD.
UsuńI co do gadulstwa, alkohol to jedno, ale czasem jak się ludzie dobiorą, potrafią szybko nawiązać kontakt, niektórzy są bardziej ufni... Choć wiadomo, że po swoich przejściach Lucy powinna być bardziej ostrożna :D. Jakie to będzie miało konsekwencje dowiesz się niedługo, hehe. No i nie ukrywajmy, zwierzenia Lucyny były pretekstem do przypomnienia fabuły haha xD. I czemu sugerujesz, że Natsu okaże się... chujkiem? Hahaha, okropna xD.
I obyś "stalkowała" mnie dłużej, mi to absolutnie nie przeszkadza :*:D
Nie jestem stałym komentatorem, jednakże jestem ogromną fanką całej Twojej twórczości! Często odwiedzam BPWO (jak i ostatnimi czasy ,,Zakazany owoc'', bardzo przypadł mi do gustu!), praktycznie codziennie przeglądałam twój fanpage na Facebook'u i nie mogłam doczekać się powrótu! Ten rozdział skłonił mnie do skomentowania. Uważam, że jesteś bardzo dobrą pisarką, mam ogromna nadzieję, że wszystko pójdzie tak jak powinno i doprowadzisz bloga do końca bez problemów. Pamietaj - co Cię nie zabije to wzmocni! Pozdrawiam, życzę worków weny, motywacji i chęci do dalszych przedsięwzięć! :)
OdpowiedzUsuńJejku, czytając takie komentarze, człowiek uświadamia sobie, że warto pisać :D. I już na serio myślałam, że nikt nie zagląda na "Zakazany owoc"!. Nawet nie wiesz, jak mnie ucieszyłaś :D.
UsuńCo cię nie zabije to wzmocni - to moja dewiza, hehe, więc na pewno nie zapomnę ;). Bardzo ci dziękuję, Agato, za mega pokrzepiające słowa!
O nie, taka dobra akcja i koniec.
OdpowiedzUsuńChyba nie wytrzymam do kolejnego rozdziału.
Brandish, dosłownie jakbym widziała moją koleżankę, plus więcej alkoholu :D
Czekam na petarde którą nam zaserwujesz, powodzenia w pisaniu kolejnych rozdziałów :-)
Następny rozdział już niedługo ;) Nie wiem czy będzie petardą, no ale... I chyba każdy ma taką koleżankę jak Brandish xD.
UsuńDzięki za komentarz :*
Aww NaLu bez Natsu ale NaLu <3
OdpowiedzUsuńJa to sobie muszę odświeżyć całe ff, bo ledwo co pamiętam xD
Nie no, coś pamiętam, ale i tak.. ;-;
No trochę byś tego miała do odświeżenia x'D. Ale nie dziwie się, po takim czasie ciężko wszystko pamiętać. Sama musiałam sobie poprzypominać jakiś czas temu, mimo że jestem tego autorką xD.
Usuń:*
OdpowiedzUsuń